Każdy z nas miał chociaż raz styczność z aktem w sztuce. To jeden z najstarszych tematów. Już u zarania dziejów, nasi przodkowie malowali na ścianach swych jaskiń sylwetki przywodzące na myśl kobiety, lub lepili figurki symbolizujące płodność (np. Wenus z Willendorfu). Wraz z nadejściem wieków antycznych, ludzie posiadali już odpowiednie umiejętności manualne i rozwiniętą myśl artystyczną. Właśnie wtedy zaczęły powstawać rzeźby. Artyści zaś postawili swoje pierwsze kroki na ścieżce poszukiwania idealnej formy ludzkiego ciała. Oczywiście sztuka wraz z upływem lat przeżywała swoje wzloty i upadki. Miało to wpływ na rozwój aktu, który zniknął zupełnie w czasach średniowiecza, ale powrócił potem ze zdwojoną siłą bez trudu zarażając najmłodszą kuzynkę malarstwa – fotografię. Współcześnie wiele osób próbuje swoich sił w utrwalaniu nagości na zdjęciach. Jak to jednak zwykle bywa jest kilku, o których słyszy się częściej. Wśród tych nazwisk znajdziemy Wacława Wantucha – krakowskiego fotografa-artystę i autora albumu „Akty”, wydanego nakładem BOSZ.
Słowo o artyście
Wacław Wantuch urodził się w 1965 roku w Tuchowie. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, po czym zajął się fotografią artystyczną. Stając za obiektywem aparatu, zaczął tworzyć albumy, których tematem niezmiennie pozostawał Kraków. W międzyczasie swoich sił próbował w teatrze, jako autor inscenizacji „Kamień, światło, dźwięk” oraz w literaturze pisząc książkę pod tytułem „Kamień wawelski?”. W XXI wieku skierował swoją artystyczną myśl w stronę aktu. Wynikiem tego był cykl albumów, zapoczątkowany w 2002 roku (najnowsza publikacja jest już trzecią odsłoną tej serii). Przez osiem lat zdążył wypracować sobie tytuł jednego z czołowych fotografów kobiecego aktu w Polsce.
Strona techniczna
Tak jak w przypadku poprzednich dwóch albumów Wantucha, zebraniem i publikacją zdjęć zajęło się wydawnictwo BOSZ. W swoim dorobku mają ponad 300 tytułów traktujących o sztuce, krajobrazie, przyrodzie i szeroko pojętym dziedzictwie kulturowym. Słowo wstępu spisała Hanna Bakuła – uznana w Polsce i za granicą malarka, która na swoim koncie ma również portrety znanych osób (między innymi Grace Jones, Daniela Olbrychskiego i Beaty Tyszkiewicz). Skąpa ozdoba tekstowa albumu została przetłumaczona na język angielski, poszerzając tym samym potencjalne grono odbiorców.
Szata graficzna pozycji jest wyjątkowo spartańska i oszczędna w ozdobach. Całość podkreśla twarda oprawa z obwolutą. 176 stron wydrukowano na kredowym papierze wysokiej jakości. Na okładce zaś znajdziemy cztery zdjęcia kobiet ułożonych w kształt kolejnych liter tytułu. Z pewnością zwraca uwagę, ale nie można tego uznać za pomysłowe – taka forma została już wykorzystana wielokrotnie.
Uczucie niedosytu wprowadzają puste strony przy każdym zdjęciu ozdobione jedynie datą oraz tytułem pracy. Przy czym uwagę należy zwrócić tutaj właśnie na nazwę. Nie znajdziemy bowiem żadnych wymyślnych czy metaforycznych sformułowań przybliżających nas do prezentowanej fotografii. Tytuł to jedynie seria znaków generowanych automatycznie przez aparat firmy Olympus. Taka forma może pozwala się skupić na samym akcie, ale jednocześnie może budzić wrażenie niedopracowania. Ostateczną ocenę oczywiście pozostawiam Wam.
Garść danych:
- ISBN: 978-83-7576-113-9
- EAN: 9788375761139
- Format: 240 x 316 mm
- Zdjęć: 83
- Stron: 176
- Rok wydania: 2010
- Wydanie: 1
- Oprawa: twarda z obwolutą
- Język tekstu: polsko-angielski
Strona artystyczna
Oglądając fotografie Wacława Wantucha nie sposób zapomnieć o antycznych aktach. Nawet jeśli nawiązał do nich nieświadomie, to forma wciąż pozostaje, oddziaływając na nasze zmysły. Artysta w widoczny sposób poszukuje łagodnych linii i idealnej rzeźby ciała. Jednocześnie widać w jego wizji uwielbienie geometrii. Wystarczy zmrużyć oczy, by dostrzec półkule i stożki piersi, walce ramion i nóg oraz idealne łuki wygiętych pleców. Innymi słowy – foremną doskonałość w jaką natura wyposażyła pozujące dziewczęta. Wacław Wantuch skacze przy tym pomiędzy symetrią i asymetrią, zmuszając modeli niekiedy do przyjęcia nienaturalnych pozycji. Artysta zdecydowanie odebrał swoim obiektom władzę nad ciałem i zaczął je modelować w zgodzie z własną wizją. Brawa należą się zarówno dziewczynom (za wykonanie) jak i fotografowi (za pomysł). Nie każda modelka jest wszak akrobatką.
Kompozycja aktów jest w pełni zamknięta. Oszczędność otoczenia i z reguły ciemne tło nakazują skupić swoją uwagę jedynie na modelkach. Oczywiście istnieje garść zdjęć, które łamią tą regułę – makro oka, sutków czy palców. Poprzez zabawę z głębią ostrości i brak jakichkolwiek ram kadru, Wantuch zmusza nas do przymrużenia oczu gdy nasz wzrok błądzi po pojedynczych włoskach skóry.
Dość charakterystycznym znakiem rozpoznawczym autora jest awersja do przedstawiania twarzy pozujących dziewczyn. Nie twierdzę, że takich fotografii nie znajdziemy. Faktem jest jednak niewielka ilość zdjęć, w których możemy spojrzeć modelce w oczy. Może jest to podyktowane wielobarwnością i szczegółowością tego elementu ciała? Wszak obserwując piersi i pośladki widzimy jednolite geometryczne bryły. Jeśli zaś nasz wzrok pada na nos, oczy i usta dostrzegamy gwałtownie zmieniające się cienie i znaczącą ilość detali, które chcąc nie chcąc analizujemy odstawiając na bok (choćby na chwilę) główny temat zdjęcia.
Światłocień jest zdecydowanie jednym z głównych narzędzi Wacława Wantucha. Bawi się, niekiedy zwiększając jego ostrość i gwałtowność przejść, a niekiedy pozwalając swobodnie rozpłynąć się na skórze modelek. Wrażenie potęguje brak kolorów oraz mieszany kontrast. Część zdjęć prezentuje prawie całkowicie zaczernioną sylwetkę na białym tle, podczas gdy inne modelki niemal stapiają się z tłem (szczególnie gdy nie widać ich głowy, a dziwnie poplątane nogi można potraktować jako szalony wymysł rzeźbiarza). Niezaprzeczalnie fotograf umiejętnie umieścił cień tam gdzie powinien być podkreślając to co istotne na zdjęciu, lub używając go niczym zasłony, którą chcielibyśmy (oczywiście bezsilnie) zedrzeć.
Podsumowując…
Przeglądając najnowszy album Wacława Wantucha miałem wrażenie, jakbym oglądał wystawę rzeźb. Tylko na niektórych zdjęciach jasnym było, że patrzę na żywe osoby. Większość natomiast równie dobrze mogłaby być elementami wystroju wnętrza kolekcjonera dziwnej sztuki. Tak mocne wrażenie uzyskano poprzez wymodelowanie ciał pozujących dziewcząt i utrwalenie ich w postaci zdjęcia. W teorii akt przedstawia nagość, czyli najbliższą naturze formę sztuki. Tymczasem fotograf umiejętnie pozostawił niedopowiedzenia i miejsce na pracę wyobraźni. Oczywiście wielu z was może mu zarzucić powtarzalność, monotematyczność, a nawet brak oryginalności. Sięgając do prac innych artystów z wcześniejszych lat nie sposób się z tym nie zgodzić. Jednak nikt nie powiedział, że to co zostało zrobione raz, nie zasługuje na ponowne odkrycie i udoskonalenie.
Jeśli chodzi o samo wydanie albumu, jako odbiorca jestem zadowolony, ale niezachwycony. Oprawa z obwolutą oraz papier wysokiej jakości z pewnością zwiększą trwałość i potęgują estetykę. Nie mam również żadnych zastrzeżeń do szaty graficznej. Jednak, tak jak już wspomniałem wcześniej, odczuwam pewien niedosyt widząc puste pola przy każdym zdjęciu. Informacja o dacie i cyfrowym podpisie fotografii nie jest mi do szczęścia potrzebna. Zamiast tego można było to miejsce wykorzystać w inny sposób, lub chociaż nakłonić Wacława Wantucha do nazwania swoich prac. Nawet pozostawienie całkowicie czystej strony byłoby zabiegiem o niebo lepszym i współgrającym z oszczędną i spartańską szatą graficzną.
Najnowszy album Wacława Wantucha zatytułowany „Akty” i wydany nakładem BOSZ, jest już dostępny w sprzedaży. Sugerowana cena publikacji to 79 PLN.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Gdyby zebrać miliony tego typu aktów od początku istnienia fotorgafii po dzień dzisiejszy, to poziom kreatywności tego twórcy nie byłby niestety wysoki. To zdanie nie jednak oznacza – be. To zdanie znaczy OK, wiem jak trudno jest tworzyć światłem, pracować z amatorką itp, ale posiadanie narzędzi – paru kierunkowych softboxów FF – DSLR i kilku dobrych obiektywów nie zastąpi myslenia. Wacku – nie gniewaj się, ale bierz się do roboty – nie słuchaj klakierów i nie zniechęcaj się krytykami tylko zaimponuj nam czymś unikalnym. Unikalny był Krynicki w latach 70tych – pokaż, że tak potrafisz na wymogi dzisiejszej sztuki aktu, Pozdrawiam Cię.
powiem tak = technicznie wantuch jest super – mnie sie nie podoba z ze kobiety u niego to formy cos jak figurki z gliny – uwazam to za denne powinien popracowac nad percepcja czegos wiecej niz ksztaltu – napewno da rade