Bezlusterkowiec z matrycą Mikro Cztery Trzecie, 5-osiową stabilizacją, a do tego w stylu retro – taki właśnie jest nowy Olympus PEN-F. Zapraszamy do lektury recenzji aparatu.
Po ostatnim teście OM-D E-M10 II jesteśmy pozytywnie nastawieni do Olympusa, bowiem tamten model to wyjątkowo udany bezlusterkowiec, który przypadnie do gustu wielu amatorom. Czy podobne odczucia możemy mieć w stosunku do droższego Olympusa PEN-F? Przekonajmy się!
Specyfikacja Olympus PEN-F
Ogólne | |
Rok premiery | 2016, styczeń |
Typ | Aparat z wymienną optyką |
Budowa | |
Wymiary (szer x wys x grubość) | 125 x 72 x 37 mm |
Bagnet | TAK, Mikro Cztery Trzecie |
Waga (z bateriami) | 427 g |
Rodzaj materiałów | plastik, aluminium |
Podzespoły | |
Matryca | 20 Mpix, 17.3 x 13 mm, CMOS Mikro Cztery Trzecie |
Procesor obrazu | TruePIC VII |
Ekran | 3 cale, TFT LCD, 1.037.000 px |
Lampa błyskowa | brak |
Migawka | 1/8000 s - 60 s |
Obsługa kart | SD/SDHC/SDXC |
Porty | micro USB 2.0 |
Wizjer | TAK, elektroniczny, 2359296 px |
WiFi | TAK |
NFC | brak |
GPS | brak |
Funkcjonalność | |
Format zapisu | RAW, JPEG |
Stabilizacja obrazu | TAK, 5-osiowa |
Filmy | FullHD, 60 kl/s |
Zakres ISO | 200 - 25600 |
Zdjęcia seryjne | 10 kl/s |
Usługi społecznościowe | brak |
Budowa i ergonomia
Zacznijmy od wyglądu. PEN-F należy do najładniejszych aparatów, jakie obecnie znajdziemy na rynku. Chyba mogą się z nim równać jedynie bezlusterkowce Fujifilm, jak nowy X-T2, czy testowany przez nas X-Pro 2. Gdy PEN-F stoi na jednej półce ze starymi, analogowymi aparatami – trudno praktycznie go od nich odróżnić.
Korpus został zaprojektowany tak, żeby możliwie jak najbardziej przypominać stare aparaty i efekt jest naprawdę powalający. Jeśli szukacie urządzenia, którego wygląd na każdym zrobi wrażenie, to zdecydowanie sięgnijcie po PEN-F. Ale wygląd to nie wszystko – liczy się również funkcjonalność. Producent umieścił na korpusie sporą liczbę pokręteł – znajdziemy je w górnej części korpusu, jak i od strony obiektywu.
Za pomocą jednego z pokręteł możemy wybierać tryby – P,A,S,M, Auto, filmowy, oraz 4 własne oznaczone symbolami od C1 do C4. Duży plus za możliwość zapisania spersonalizowanych ustawień pod aż 4 trybami. Na górze znajdziemy jeszcze pokrętło do sterowania przysłoną, kolejne dla migawki i jeszcze jedno dla kompensacji ekspozycji. Od strony ekranu oprócz, tradycyjnie, przycisków menu, znajdziemy też dwa przyciski funkcyjne. Jeszcze jedno pokrętło znajdziemy od strony obiektywu – ono z kolei służy do wybierania kreatywnych trybów – a tych mamy naprawdę wiele.
Możemy wybrać tryb Mono dla fotografii czarno-białej, Color, w którym możemy dowolnie dobierać, którego odcieniu ma być więcej, a którego mniej. Oprócz tego tryb CRT, w którym wybieramy jeden wiodący kolor, którego zabarwienie nadamy zdjęciu i wreszcie ART, pod którym znajdziemy filtry twórcze znane już z E-M10 II.
Obudowa sprawia solidne wrażenie -mimo wielu elementów plastikowych czuć, że aparat został wykonany ze starannością. Duża część korpusu pokryta została chropowatą gumą, która nie tylko daje ciekawy efekt wizualny, ale również ułatwia stabilne trzymanie aparatu. Przydałoby się jednak grip w przedniej części (jego brak możemy tłumaczyć tym, że w starych modelach takiego elementu nie znajdziemy).
Dodatkowych wejść nie uświadczymy wiele, dostajemy natomiast niezbędne minimum – czyli HDMI oraz USB. Z kolei w dolnej części aparatu znajdziemy klapkę, za którą ukryta jest bateria oraz karta pamięci. Pojemność akumulatora wynosi 1220 mAh – jeśli wyłączymy 5-osiową stabilizację obrazu, to możemy wykonać nawet 400 zdjęć na jednym ładowaniu. A jeśli wybierzemy w menu tryb szybkiego uśpienia, to czas pracy wydłuży się jeszcze bardziej.
Aparat oferuje też łączność poprzez WIFI. Połączenie jest w stabilne, a aplikacja dedykowana dla urządzeń mobilnych pozwala sterować aparatem i robić zdjęcia bezprzewodowo. Szkoda jednak, że zabrakło NFC, dzięki któremu nawiązywanie połączenia byłoby znacznie szybsze.
Wyświetlacz i menu
Aparat posiada wyświetlacz odchylany do boku (to coraz rzadziej widywane rozwiązanie w nowych modelach) o 180 stopni, dzięki czemu można łatwo wykorzystywać aparat do robienia autoportretów. 3-calowy ekran o rozdzielczości 1,030 mln. punktów daje wyraźny podgląd, a dodatkowo wyposażony został w dotyk, co znacznie usprawnia pracę.
Praca z Olympusem jest w ogóle prosta i przyjemna, bowiem najważniejsze ustawienia zmienimy za pomocą pokręteł, a dzięki dotykowi praca z menu również nie będzie trudna. Zwłaszcza, że samo menu jest stosunkowo ograniczone w ilość ustawień, a te, które są, ułożone zostały w prosty i przejrzysty sposób. To sprawia, że z obsługą aparatu nie będą mieli problemu nawet amatorzy, a przecież to do nich kierowany jest ten model.
Oprócz wyświetlacz znajdziemy również cyfrowy wizjer OLED o rozdzielczości 2,36 Mp, który umieszczony został po lewej stronie korpusu, podobnie jak w starych aparatach. Jego mocna stroną jest duża, okrągła muszla oczna, która znacząco ułatwia pracę.
Fotografowanie
Popularna matryca Mikro 4/3 pozwala na robienie zdjęć z rozdzielczością 20 megapikseli, a zakres ISO ustawiać możemy między 80 a 25600. Aparat z szumami cyfrowymi radzi sobie całkiem nieźle. Przy wartości 1600 obraz jest naprawdę ładny, a również dla 3200 nie mamy mu wiele do zarzucenia. Poniżej możecie zobaczyć zestawienie zdjęć z rożnymi wartościami ISO. Kadry w pełnej rozdzielczości umieściliśmy w galerii.
Zdjęcia wykonane Olympusem PEN-F są ładne, choć do ideału trochę im brakuje. Widać, że to aparat w gruncie rzeczy amatorski, choć jego cena wcale na to nie wskazuje. Automatyczny balans bieli w niektórych przypadkach ma problem z właściwym dobraniem kolorystyki. Zakres tonalny również nie jest tak bogaty, jak w podobnych cenowo lustrzankach.
Dużą robotę robią za to filtry twórcze. Mamy w końcu całe pokrętło im dedykowane, a to pokazuje, jak dużą wagę producent do nich przykłada. Znajdziemy tu efekty znane z modelu E-M10 II, ale PEN-F daje nam możliwość znacznie większej ingerencji dzięki innym trybom, z których pomocą nadamy zdjęciu określona kolorystykę i zabarwienie, oraz będziemy mogli wybrać, które kolory będą na zdjęciu dominować. Olympus PEN-F pod względem filtrów twórczych jest obecnie prawdopodobnie numerem jeden wśród bezlusterkowców, za co należy się duży plus.
Plus należy się również za autofokus – ten wyposażony w 81 pól ostrości pracuje szybko i dokładnie, wyostrzają prawie zawsze to, co trzeba, a dzięki jego szybkości aparatu możemy z powodzeniem używać do fotografii ulicznej. Na pochwałę zasługuje również tryb seryjny, który pozwala na fotografowanie z prędkością nawet 11 klatek na sekundę.
Dzięki dużej ilości pokręteł robienie zdjęć jest bardzo wygodne, bo szybko możemy się przełączać pomiędzy filtrami twórczymi, czy ustawiać kompensację ekspozycji. Bardzo pomocna jest też możliwość zapisania własnych ustawień na aż 4 trybach.
Zastrzeżeń nie można mieć też co do szczegółowości zdjęć. Te są ostre i wyraźne oraz pełne szczegółów. Dodatkowo, dzięki jednemu z trybów możemy fotografować z rozdzielczością nie 20, a 50 megapikseli. Dodać jeszcze trzeba, że migawka mechaniczna osiąga najkrótszy czas rzędu 1/8000 s, a cyfrowa aż 1/16000 s.
Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć o stabilizacji obrazu. Olympus opracował chyba najlepszy obecnie system 5-osiowej stabilizacji matrycy. Jej skuteczność to ponad 4EV – sprawuje się świetnie zarówno w przypadku zdjęć, jak i filmów.
Filmowanie
Tryb filmowy nie jest ani mocną, ani słabą stroną aparatu. Pliki zapisywane są w formacie MOV, a a najwyższa jakość, z jaką możemy filmować to Full HD 60p. Mamy też możliwość nagrywania timelapsów w 4K z prędkością 5 kl./s, ale można to traktować jako dodatek, podobnie jak tryb slow-motion 120 kl./s w jakości SD… Myślę, że za tę cenę powinniśmy dostać zarówno 4K, jak i slow-motion w HD, a tak tryb filmowy jest dosyć ubogi.
Filmować możemy trybie automatycznym lub manualnym, ale w tym drugim musimy wszystko ustawić przed rozpoczęciem filmowania, bo w trakcie nie mamy już możliwości ingerowania w ustawienia. Plusem jest za to możliwość filmowania z filtrami twórczymi – tymi samymi, co w przypadku zdjęć. Niewiele aparatów daje taką możliwość, więc za to należy się Olympusowi pochwała.
Aparat nie posiada wejścia mikrofonowego czy słuchawkowego, a biorąc pod uwagę ograniczoną możliwość ingerowania w ustawienia podczas filmowania można powiedzieć, że Olympus nie jest aparatem stworzonym do zastosowań filmowych. Tryb filmowy funkcjonuje, ale raczej jako dodatek, a nie coś, dla czego byśmy zdecydowali się ten aparat kupić. Co do samej jakości filmów – przy stosowaniu krótszych czasów migawki mocno zauważalny staje się efekt rolling shutter.
Plusem za to jest stabilizacja obrazu, dzięki której możemy rejestrować bardzo płynne i nieporuszone kadry. do wyboru mamy stabilizację tylko mechaniczną lub mechaniczną z dodatkiem cyfrowej, tyle, że po wyborze tej drugiej tracimy cześć kadru.
Podsumowanie i ocena
Wady
Jakość zdjęc jest dobra, ale nie najlepsza. Zakres tonalny czy kolorystyka zdjęć odbiegają od aparatów innych producentów, choćby lustrzanek Canona ze średniej półki. Tryb filmowy pomimo funkcji timelapsu i slow-motion również nie jest bez wad, bo brakuje nam możliwości filmowania w 4K, a slow-motion w SD… no cóż, to nie na dzisiejsze czasy. Wszystkie te wady rozpatrujemy pod kątem ceny – 5,5 tys. złotych są samo body – to stawia aparat na półce modeli dla średnio zaawansowanych użytkowników, ale jakość nie idzie w parze z ceną.
Zalety
Próżno szukać drugiego aparatu, który tak ładnie wygląda. Dzięki dużej ilości pokręteł praca jest naprawdę przyjemna, a bardzo bogaty wybór filtrów twórczych pozwala na dużą zabawę. Olympus PEN-F byłby idealnym aparatem dla amatorów – ładny, poręczny, prosty w obsłudze. Problemem jest tylko jego cena. Bo ilu amatorów może zapłacić prawie 6 tysięcy za samo body? Jeśli tacy się znajdą, to aparat zdecydowanie polecamy.
- Jakość wykonania7,8
- Ergonomia8,6
- Jakość zdjęć7,3
- Jakość filmów7,4
- Usprawnienia7,7
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.