Wczoraj świat obiegła elektryzująca wiadomość – zgodnie z obietnicą, Leica oficjalnie zaprezentowała swój najnowszy aparat klasy M. Zaraz później portale internetowe poświęcone fotografii zadrżały w posadach – zainteresowanie tym debiutem przerosło chyba oczekiwanie wszystkich. Internetowa strona niemieckiego producenta „padła” pod naporem ilości internautów chcących uczestniczyć w prowadzonej na żywo transmisji z pierwszych pokazów, podobnie stało się z niektórymi witrynami prezentującymi pierwsze zdjęcia testowe. Rozpoczęło się szaleństwo, jakiego świat fotografii dawno nie widział – Panie i Panowie, Leica M9 już jest!
Najnowszy cyfrowy dalmierzowiec nawiązuje do tradycji poprzednich modeli serii M. Wygląd, wielkość i staranne wykończenie to cechy charakterystyczne wielu ostatnich urządzeń z tej linii. Korpus mierzy zaledwie 139x37x80 mm, a to znaczy że w swojej klasie jest to jeden z najmniejszych aparatów. Konstrukcja oparta została na szkielecie z odlewów stopów magnezowych, dopełnionym przez frezowane płytki z litego mosiądzu.
M9 posiada pełnoklatkową matrycę CCD (czujnik o wymiarach 23,9×35,8 mm), której producentem jest, jak łatwo zgadnąć Kodak. Współpraca pomiędzy tymi firmami trwa już jakiś czas i najwyraźniej przynosi coraz lepsze efekty. Rozdzielczość matrycy to 18 Mpix, a zakres jej czułości zawiera się pomiędzy wartościami ISO 80 – 2500, przy czym z pierwszych zdjęć testowych wynika, że nawet w wyższych partiach ISO, zdjęcia są bardzo dobrej jakości. Ciekawostką może być fakt, iż Leica zrezygnowała z zastosowania filtra dolnoprzepustowego – w wyniku tego zabiegu ostrość fotografii bije na głowę nawet bardzo zaawansowane lustrzanki, nie ma jednak róży bez kolców. Takie rozwiązanie wymaga dodatkowej cyfrowej obróbki, mającej na celu pozbycie się efektu mory, skutecznie zakłócającej niektóre partie zdjęć. Jak taki system sprawdzi się w praktyce? Na razie wygląda to bardzo dobrze, poczekajmy jednakże do pierwszych solidnych testów z ostateczną opinią.
Wśród innych, wartych komentarza podzespołów, wymienić można jeszcze szklany filtr podczerwieni, którego użycie eliminuje konieczność stosowania zewnętrznych filtrów UV/IR nakręcanych na obiektywy. Po raz pierwszy chyba, w historii serii M, Leica zdecydowała się na zamontowanie funkcji Snapshot, czyli trybu ustawień automatycznych wielu istotnych parametrów (jak balans bieli czy czas naświetlania).
Co z pewnością ucieszy wielu miłośników niemieckiego producenta, najnowszy dalmierzowiec bezproblemowo współpracuje z całą gammą obiektywów z serii M wyprodukowanych od roku 1954. Dzięki pełnej klatce, szkła oferują taki sam kąt widzenia, jak w przypadku współpracy z aparatami na film. Oczywiście, w M9 znajdziemy także identyfikację wprowadzonego stosunkowo niedawno temu, charakterystycznego 6-bitowego kodu, jakim oznaczane są najnowsze obiektywy Leici. Przez to, aparat automatycznie określa niektóre parametry (jak redukcję winietowania) ułatwiające prace z danym szkłem.
Aparat współpracuje z nośnikami SD/SDHC (do 32 GB pojemności). Zastosowany akumulator wystarcza na zrobienie do 500 zdjęć na jednym ładowaniu. Co warto jeszcze podkreślić, kupując Leicę M9, jednocześnie nabywamy klucz licencyjny na popularny program Adobe Photoshop Lightroom. Urządzenie pojawi się w sprzedaży już wkrótce, w cenie wynoszącej około 5 500 EUR.
Źródło: Leica
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.