Nowa matryca, nowy obiektyw, nowa obudowa… Od poprzednika Canon PowerShot G1 X Mark II różni się w stopniu większym, niż wskazywałaby na to tylko kolejna cyfra w nazwie. Czy jednak w dobie tanich lustrzanek i bezlusterkowców zaawansowany kompakt za blisko 3 tys. zł ma jeszcze sens? Sprawdźmy!
Budowa / przyciski / ergonomia
Aparat nie do zdarcia
Jeśli z nazwą „cyfrowy kompakt” kojarzy się Wam jedynie lekki, plastikowy aparat w formacie kieszonkowym, zdecydowanie powinniście zerknąć na PowerShot G1 X Mark II. Choć względem poprzednika nowy model stracił kilka milimetrów na wysokości (co jest zasługą wyeliminowania wbudowanego wizjera), to jednocześnie lekko przybrał na wadze (558 g vs 534 g uwzględniając baterię). Wykonany ze stopu magnezu szkielet obudowy jest wyjątkowo solidny, a efekt wzmacnia staranne wykończenie przy pomocy aluminium oraz wysokiej jakości gumy (uchwyt i podparcie kciuka). Całość prezentuje się przynajmniej o jedną klasę wyżej w porównaniu do lustrzanek serii trzy- lub czterocyfrowej.
Front zdominowany został przez tubus obiektywu, wyposażony w podwójny pierścień nastaw. To jedna z kluczowych zalet G1 X Mark II. W jednym, łatwo dostępnym miejscu zebrano bowiem dwie ważne funkcje: możliwość ręcznego ostrzenia oraz konfiguracji najważniejszych parametrów. Takie rozwiązanie docenią przede wszystkim osoby przyzwyczajone do obsługi lustrzanek. Początkującym użytkownikom pomysł wyprowadzenia część ustawień na obiektyw może wydać się przekombinowany, ale zapewniam – w praktyce jest to wyjątkowo wygodne narzędzie. Same pierścienie wyróżniają się wysoką ergonomią – jedna z obręczy (odpowiedzialna za ostrzenie) chodzi płynnie i można swobodnie przesuwać ją delikatnymi muśnięciami palca, druga zaś (pierścień nastaw) ma zauważalny skok, dzięki czemu trudno o przypadkowe przestawienie parametrów kadru.
Na górną listwę aparatu trafiły pokrętło trybów, dźwignia zoomu wraz ze spustem migawki, włącznik oraz przycisk odtwarzania zarejestrowanego materiału. Sam układ elementów sterujących w zasadzie nie odbiega od rynkowych standardów – jedynym wyjątkiem jest guzik Play, którego lokalizacja nie każdemu przypadnie do gustu. Osobiście wolałbym go raczej widzieć w okolicach tarczy nastaw, na tylnej płycie. Obydwa boki aparatu zagospodarowano – po lewej stronie umieszczono przycisk uwalniający lampę błyskową, po prawej zaś, chroniony gumową osłoną zestaw portów: HDMI, wężyka zdalnego sterowania oraz USB. Jakość wykonania zaślepki nie budzi zastrzeżeń – to twardy, dobrze spasowany plastik, więc nawet w czasie niepogody nie powinna się tamtędy przedostać wilgoć.
Tylna płyta to przede wszystkim duży, 3-calowy, dotykowy wyświetlacz LCD (1.040.000 punktów, pole obrazu 100%) montowany na uchylnych sankach. Konstrukcja szyn pozwala na lekkie odsunięcie ekranu od korpusu aparatu i obrócenie całego panelu w jednej osi. Nie jest to może tak wygodne rozwiązanie, jak mechanizm znany z lustrzanek serii 6xxD i 7xxD, ale przydaje się w sytuacjach, gdy chcemy zrobić zdjęcie trzymając aparat nad głową lub nisko przy ziemi. Albo potrzebujemy selfie – wyświetlacz można w końcu obrócić o 180 stopni, dzięki czemu powędruje nad górną listwę obudowy. Sam ekran prezentuje poziom typowy dla aparatów Canona z wyższej półki – obraz jest wyraźny, kolory dobrze odwzorowane, a kilkustopniowy zakres podświetlenia przyda się w czasie fotografowania w słońcu. Panel dotykowy jest poprawnie skalibrowany i szybko reaguje na polecenia.
Umieszczony obok ekranu zestaw guzików nie zaskakuje – zwłaszcza, jeśli miało się już do czynienia z aparatami marki Canon. Od góry idąc, najpierw zauważymy przycisk aktywujący tryb łączności bezprzewodowej. To wyjątkowo fajne narzędzie, warto poświęcić mu więc kilka zdań. Najpierw wybiera się zdefiniowane urządzenie – klienta, z którym aparat będzie się łączył i konfiguruje niezbędne ustawienia. Informacje zapisane zostają w pamięci G1 X Mark II – teraz wystarczy już tylko w dowolnym czasie nacisnąć wspomniany guzik, żeby błyskawicznie nawiązać połączenie. Do czego to może się przydać? Choćby do szybkiego podglądu zarejestrowanych fotografii na tablecie lub do przejścia w tryb zdalnego sterowania, w którym rolę ekranu kompaktu przejmuje wyświetlacz telefonu lub tabletu. I choć ostatni z „ficzerów” moim zdaniem jest mało przydatny (z racji bardzo ograniczonego interfejsu udostępnionego w podłączonym urządzeniu mobilnym), tak możliwość szybkiego i łatwego zgrywania zdjęć z pamięci aparatu do sprzętu – klienta jest już wartym uwagi dodatkiem.
Zaraz pod przyciskiem aktywującym tryb łączności bezprzewodowej umieszczono gumową łatę z profilowaną podpórką, na której wygodnie można oprzeć kciuk. Obok znalazły się dwa guziki – REC (pozwala włączyć nagrywanie filmów bez względu na tryb, w którym znajduje się aparat) oraz funkcyjny S. I o ile wszystkie elementy interfejsu są dobrze wykonane, przyciski mają wyczuwalny skok i przyjemnie się z nich korzysta, tak guzik S jest wyjątkowo kiepsko pomyślany. Nie dość, że zbyt głęboko osadzony, to na dodatek praktycznie nie stawiający oporu przy wciśnięciu.
Listę elementów sterujących zamyka główny blok przycisków skupionych wokół kołowego manipulatora. Ten ostatni pozwala włączyć ustawienia korekty ekspozycji, lampy błyskowej, ISO i trybu makro, a także (tradycyjnie) pełni rolę przycisku OK. Do tego dochodzi zintegrowana tarcza nastaw o delikatnym skoku oraz cztery przyciski (dwa nad manipulatorem, dwa pod nim): MF / kosz, pole AF / wyszukiwanie zdjęć, DISP oraz MENU.
Dolna listwa mieści komorę akumulatora i karty pamięci; obok ulokowano gwint statywu, ale niestety w dość niefortunnym miejscu. Przy założeniu aparatu na statyw, do komory baterii się już nie dostaniemy.
Akumulator / lampa błyskowa
Jest nad czym pracować
Canon PowerShot G1x MK II wyposażony został w nieduży akumulator NB-12L o pojemności 1910 mAh (6,8 Wh). Litowo-jonowe ogniwa pozwalają – według deklaracji producenta – na zrobienie około 240 zdjęć na jednym ładowaniu (a zatem mniej względem poprzednika, który bazował na baterii 920 mAh). W praktyce, korzystając z aparatu intensywnie i ignorując tryb Eco, udało się mi „wyciągnąć” z akumulatora nie więcej, niż 140 fotografii w zapisie JPEG + RAW – sporadycznie korzystałem w tym czasie także z WiFi oraz filtrów artystycznych.
Nie są to osiągi imponujące i wyraźnie widać, że japońscy inżynierowie mają jeszcze nad czym pracować, ale z drugiej strony, biorąc poprawkę na wykorzystanie podwójnego zapisu, duży wyświetlacz i moduł WiFi, ciężko uznać wydajność energetyczną aparatu za jednoznacznie złą. Bardziej pasuje tu termin „przeciętny”.
Wbudowaną lampę błyskową określić można dwoma słowami: wygodna i słaba. Zacznijmy od zalet. Ukryty wewnątrz specjalnej zatoki flash podnosimy dedykowanym przyciskiem wyprowadzonym na boczną listwę aparatu. Sama konstrukcja bazuje na elastycznym rusztowaniu, dzięki czemu lampę możemy bez problemu odchylić nawet o prawie 90 stopni – to pomoże skuteczniej manipulować błyskiem, aby szybciej osiągnąć zamierzony efekt.
Zasięg doświetlenia, według specyfikacji producenta wynosi od 50 cm do 6.8 m dla szerokiego kąta i od 50 cm do 3.5 m przy zbliżeniu. Prędkość synchronizacji osiąga poziom 1/2000 s, a do dyspozycji użytkownika oddano kilka trybów pracy (automat, redukcja czerwonych oczu, synchronizacja z długimi czasami i synchronizacja na 2-gą kurtynę) oraz opcję współpracy z zewnętrznymi lampami.
Lampa wyłączona (f/8, 4s) | Lampa włączona (f/8, 0,6s) |
Praktyczna skuteczność lampy błyskowej, pomimo możliwości odchylenia palnika, nie jest wysoka. Wystarczy, aby doświetlić znajdujący się blisko obiekt jeśli koniecznie trzeba będzie zrobić zdjęcie z ręki, ale na tym jej użyteczność się kończy. Jeśli jesteście miłośnikami błysku, zdecydowanie polecałbym rozejrzeć się za zewnętrzną lampą.
Matryca / optyka / jakość zdjęć
Powód, dla którego warto kupić ten sprzęt
Sercem aparatu jest matryca CMOS formatu 18,7 x 14 mm, pracująca (w praktyce) w rozdzielczości około 13 Mpix i równie dobrze radząca sobie z formatami 4:3, jak i 3:2 (co jest zasługą wieloaspektowego sczytywania danych). Wystarczy rzut oka na fizyczną wielkość czujnika, aby ustalić, że pod tym względem G1 X Mark II prezentuje się lepiej, niż bezlusterkowce formatu m4/3. Oczywiście to jeszcze żaden argument – ważniejsza jest w końcu jakość zdjęć i poziom szumów. Ale i na tym polu kompakt ma się czym pochwalić.
Zakres obsługiwanych czułości ISO zamyka się w granicach 100 – 12.800, przy czym aż do ISO 800 ustawienia nazwać można w pełni użytecznymi. Szumy, które stopniowo pojawiają się od ISO 400 nie są na tyle problematyczne, żeby kurczowo trzymać się tylko niskich nastaw. Trochę gorzej robi się przy ISO 1600 i 3200, ale nadal można fotografować w tych trybach mając pewność, że wydruk będzie się jeszcze nadawał do prezentacji. ISO 6400 to realna granica użyteczności wysokich czułości, podczas gdy ISO 12.800 to już tylko „sztuka dla sztuki”.
Konstruując PowerShot G1 X Mark II projektanci Canona sięgnęli po swoją optykę – zainstalowane szkło pracuje w zakresie 12,5 – 63,5 mm (co przekłada się na 24 – 120 mm dla filmu 35 mm) oferując przy tym f/2 na szerokim, a f/3,9 na wąskim końcu. Już po samych parametrach widać progres względem poprzednika, który „uzbrojony” był w obiektyw ciemniejszy.
Pozornie, patrząc na cenę aparatu, 5-krotne przybliżenie wydaje się być nieporozumieniem. Nie można jednak porównywać PowerShot G1 X Mark II do superzoomu – nawet modelu z wyższej półki. Aparat Canona oferuje więcej, niż typowy kompakt i zestawiany może być co najwyżej z lustrzanką wyposażoną w jasny obiektyw.
[nggallery id=298 template=techmaniak]
Do dyspozycji użytkownika jest stratny, cyfrowy zoom (x10 i x20), z pomocą którego można teoretycznie sztucznie powiększyć obraz aż do odpowiednika 480 mm dla filmu 35 mm. Wspomniana funkcja działa dość dobrze, ale mimo wszystko nie radzę jej nadużywać – cyfrowa edycja ma widoczny wpływ na jakość pliku, który „wypluje” aparat.
Szeroki kąt (tryb A) | Wąski kąt (tryb A) |
Zoom cyfrowy x10 (tryb Auto) | Zoom cyfrowy x20 (tryb Auto) |
Przestawiając aparat w tryb Makro, będziecie w stanie ustawić ostrość na obiekcie znajdującym się do 5 centymetrów od przedniej soczewki. To przydatna opcja. Przy założeniu, że zadbacie o właściwe wyposażenie mini-studia, można spokojnie G1 X Mark II potraktować jako funkcjonalne narzędzie do fotografowania biżuterii lub małych przedmiotów.
Choć sam obiektyw pozbawiony został gwintu, co skutecznie uniemożliwia założenie zewnętrznych filtrów i akcesoriów, to Canon do listy wyposażenia dorzucił filtr ND, który po aktywowaniu pozwoli zmniejszyć ilość światła przekazywanego do matrycy, co oznacza, że możliwe jest selektywne wydłużenie czasu naświetlenia, bez ryzyka „przepalenia” zdjęcia.
Praca obiektywu nie budzi większych zastrzeżeń. Mechanizm zoomu działa płynnie. W trybie fotograficznym, skok pomiędzy kolejnymi powiększeniami jest widoczny, ale nie sprawia problemu – cały zakres można przejść w mniej, niż 2 sekundy. Podczas nagrywania filmu aktywowany jest „tryb cichy”, w efekcie czego silnik zoomu traci na szybkości (staje się przy tym praktycznie niesłyszalny), oferując w zamian wysoką płynność przybliżenia.
Zdjęcia przykładowe – materiał z aparatu
ISO 500, f/3.9, 1/320s
ISO 200, f/4, 1/400s | ISO 100, f/10, 1/500s |
ISO 100, f/3.9, 1/800s | ISO 800, f/2.8, 1/5s |
ISO 200, f/8, 1/160s | ISO 100, f/10, 1/125s |
ISO 200, f/9, 13s | ISO 200, f/9, 1/200s |
Szybkość / stabilizacja / AF
Fajna stabilizacja, mniej fajny tryb zdjęć seryjnych
3 sekundy w sumie trwa uruchomienie aparatu, wyostrzenie i zapisanie zdjęcia. To dobry wynik, choć pozytywny efekt w pewnym stopniu psuje opóźnienie migawki – niby nic dużego, ale potrafi zepsuć ujęcie podczas fotografowania poruszającego się obiektu.
Stabilizacja może pracować w dwóch trybach: ciągłym oraz ograniczonym do fotografowania. Do tego dochodzą dwie opcje dynamiczne – zadaniem każdej jest wyeliminować drgania spowodowane chodzeniem. W praktyce całość sprawuje się nieźle, pozwalając wydłużyć czasy naświetlenia o średnio 3 EV przy zdjęciach z ręki. Łącząc stabilizację z szeroko otwartą przysłoną i wyższym ISO, będziecie więc w stanie fotografować nawet przy kiepskim oświetleniu.
Canon Showcase – materiał po edycji
fot. Ziv Koren
fot. Ziv Koren | fot. Pascal Maitre |
fot. Joel Santos | fot. Joel Santos |
Autofokus działa w oparciu o detekcję kontrastu, przy czym użytkownik skorzystać może trzech trybów pracy: pojedynczego (jedno z 31 pól), ciągłego (do momentu przytrzymania spustu migawki) oraz Servo AF (ostrość ustawiana przez cały czas przyciskania spustu migawki). Do tego dochodzą opcje ręcznego wyostrzenia oraz ręcznej ingerencji w automatycznie wyostrzony kadr.
Pod względem szybkości ostrzenia PowerShot G1 X Mark II wypada raczej przeciętnie, nadrabiając za to dobrą celnością. Z bezlusterkowcami mierzyć się nie może, ale na tle kompaktów prezentuje się przyzwoicie. Przy słabym świetle uaktywnić możecie również diodę wspomagającą – warto jednak mieć na uwadze, że wspomniane usprawnienie jest przydatne tylko na bliski dystans. Przechodząc w tryb ręcznego ostrzenia, skorzystacie z cyfrowej lupy powiększającej, istnieje również możliwość włączenia opcji focus-peaking.
Canon Showcase – materiał po edycji
fot. David Noton
fot. Ilvy Njiokiktjien | fot. Ilvy Njiokiktjien |
fot. David Noton | fot. David Noton |
Na koniec tego rozdziału warto jeszcze napisać o trybie zdjęć seryjnych. PowerShot G1 X Mark II takowy posiada (zwykła seria z AF oraz seria z blokadą ekspozycji ostrości na pierwszej klatce), ale jego skuteczność określić można co najwyżej jako przeciętną. W optymistycznym wariancie, wyłączając AF i zapis do RAW liczyć możecie na około 5 klatek na sekundę. W najgorszym wypadku – kiedy aparat ostrzy przed każdym zapisem, a procesor musi radzić sobie z plikami RAW, realna prędkość rejestrowania spada do około 1 klatki na sekundę.
Efekty / filmy
Prościej być chyba nie może
Algorytmy przekształcające zdjęcie jednym z efektów fotograficznych od dawna już stały się elementem obowiązkowym oprogramowania cyfrowego aparatu. Trzeba jednak przyznać, że PowerShot G1 X Mark II ma tym polu do zaprezentowania coś ciekawego. Obok zestawu raczej standardowych programów kreatywnych (między innymi HDR, rybie oko, miniatura czy miękkie tło), Canon oferuje także tryb zdjęć twórczych. W odróżnieniu od wcześniej wspomnianego pakietu, tutaj edycja dotyczy nie pojedynczej fotografii, a konkretnego kadru – kierujemy aparat na cel, naciskamy spust migawki i … czekamy. Oprogramowanie kompaktu przeanalizuje zastane warunki i wprowadzone ustawienia (możemy zdefiniować zakres efektów, w którym program się porusza), po czym zapisze 6 zdjęć, z których każde będzie inną wariacją zarejestrowanego kadru. W praktyce, wygląda to tak:
Fajnym urozmaiceniem jest również tryb, w którym aparat pozwala zapisać zdjęcie wraz z dołączonym, kilkusekundowym filmikiem obrazującym kadr tuż przed naciśnięciem spustu migawki. Nie jest to może szczególnie oryginalne narzędzie, ale pozwala na kreatywne zabawy z aparatem, a to zawsze cieszy.
Właściwy tryb filmowy oddaje w ręce użytkownika rozdzielczość Full HD przy 30 klatkach na sekundę. Zapisywane pliki mają format .MP4. Nagrywając korzystać możemy z płynnego zoomu i stabilizacji, o których już wspominałem, ale także z redukcji dźwięku szumu wiatru oraz filtra ND. Użytkownik może również wybrać ustawienia balansu bieli, dołożyć filtr kreatywny i … na tym koniec.
Przykładowe filmy
Sama jakość obrazu jest, jak na ten próg cenowy, przeciętna. Szczegółowość pozostawia czasami wiele do życzenia, przeszkadza też brak możliwości ingerencji w ustawienia. Do tego dochodzi słaba redukcja szumów i słyszalny na nagraniu (mimo zmiany prędkości) silnik zoomu. Świetnie za to wypada stabilizacja, na uwagę zasługuje również fakt, że materiał nagrywany jest w trybie progresywnym.
Podsumowanie
Aparat dla świadomego konsumenta
Canon PowerShot G1 X Mark II to przemyślany i dobrze zrealizowany projekt. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nie jest to aparat uniwersalny, a przez to – nie jest dla każdego. Jeśli szukacie sprzętu z myślą o kręceniu filmów czy robieniu reportaży z imprez sportowych, radzę ten model odpuścić – bez trudu znajdziecie ciekawsze propozycje w podobnej cenie. Jeśli jednak szukacie poręcznego kompaktu i zależy Wam głównie na fotografowaniu, G1 X Mark II okaże się świetnym wyborem. I to pomimo niemałej ceny.
Każdy z najważniejszych elementów składowych został oceniony w skali od 1 do 10 punktów, gdzie 1 prezentuje poziom bardzo słaby, 5 jest odpowiednikiem standardów rynkowych, a 10 jest notą najwyższą. Średnia ocen stanowi ocenę całkowitą.
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- 10
- WYGLĄD / ERGONOMIA9
- WYDAJNOŚĆ ZASILANIA5
- MATRYCA / JAKOŚĆ ZDJĘĆ9,5
- FUNKCJONALNOŚĆ9
- NAGRYWANIE WIDEO7
ZALETY
|
WADY
|
Wyróżnienie redaKcji techManiaK.pl
W tekście, poza materiałem redaKcyjnym zaprezentowano również zdjęcia autorów: David Noton, Ilvy Njiokiktjien, Joel Satntos, Pascal Maitre i Ziv Koren. Wspomniane fotografie zarejestrowano aparatem Canon PowerShot G1 X Mark II. Zdjęcia wykorzystane zostały za pozwoleniem Canon Polska.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Nadchodzi Lumix LX100 i po poważmnym braniu pod uwagę tego Canona chyba skuszę się na Lumixa, zobaczymy jak będzie spisywał się tryb makro i zdjęcia w ciemności, Lumixy zawsze lubilem za makro i ostrość a Canony za kolory zdjęć..
mega aparat … zdjęcia jak z lustrzanki ..spory zoom
A zaleta wielka to brak wizjera – wizjer koszmarnie psuje wygląd takich kompaktów.
a cena polska to horror jedynie …mi kuzyn z Usa przyslal ten aparacik w cenie 1600 zloty na polskie
w normalnych krajach ceny są dla ludzi