Nie zamierzam drążyć historii selfie, cofać się do czasów przed bumem na smartfony, a już tym bardziej wskazywać na odpowiedniki selfie w poprzednich epokach. Nie chcę też tłumaczyć tego zjawiska w kategoriach psychologicznych czy socjologicznych – nie jestem w tej materii specjalistą i muszę wierzyć na słowo ekspertom, którzy rozkładają na czynniki pierwsze fenomen selfie. O czym zatem będzie? Trochę o biznesie, trochę o marketingu, dorzucę też to, co tygryski lubią najbardziej, czyli dowód na to, że ludzie czasem tracą rozum.
Podejrzewam, że nie muszę tłumaczyć czym jest selfie – każdy chyba zna to pojecie, a jeśli nie, to szybko może nadrobić wiedzę z pomocą Wikipedii. Takie rozwiązanie uznaję jednak za ostateczność, bo trudno sobie wyobrazić, by ktoś funkcjonował w Sieci i nie spotkał się z fenomenem słitfoci czy samojebki, jak czasem określa się te zdjęcia w języku polskim. Jeśli nie trafił na nie w serwisach społecznościowych, mogły do niego dotrzeć za pośrednictwem bardziej tradycyjnych mediów. Mieliśmy przecież pana Kurskiego w Kijowie, prezydenta Wałęsę w luksusowej łazience, prezydenta Obamę na pogrzebie Nelsona Mandeli, papieża Franciszka w towarzystwie młodych osób. Musieliście słyszeć o przynajmniej jednym z przywołanych przypadków.
Z ręki fotografują się politycy, dzieci, gwiazdy, biznesmeni, gospodynie domowe, sportowcy. Przesadą byłoby stwierdzenie, że wszyscy, ale z pewnością można napisać, że przedstawiciele wszystkich ras, religii, kast, zawodów, grup społecznych czy wiekowych. To zjawisko powszechne, niwelujące bariery kulturowe czy językowe – bo każdy zrozumie chyba prosty przekaz: oto ja. Każdego dnia Internet zalewany jest nowymi zdjęciami, na których znajdują się ich autorzy, przyjmowane są różne pozy, zmieniają się miny, okoliczności przyrody i techniki cykania fotek, ale ciągle kręcimy się wokół tego samego tematu. I kręcimy się coraz mocniej.
Zjawisko stało się na tyle popularne, że twórcy Oxford Dictionaries uznali wyraz selfie za słowo roku 2013. I trudno się temu dziwić – jeśli wierzyć mediom, popularność słowa wzrosła w Sieci w ubiegłym roku o 17 tys. procent. W Japonii zaczęły pojawiać się specjalne miejsca do robienia selfie – to stanowiska, na których należy umieścić smartfon, by wyszło dobre zdjęcie właściciela z ciekawym tłem. Ciekawe, czy podobne pomysły realizowano w czasach przedsmartfonowych, gdy ludzie korzystali z „tradycyjnych” aparatów fotograficznych? Wtedy pewnie uznano by takie rozwiązanie za dziwne i przesadzone, dzisiaj są odbierane inaczej. Zmieniły się czasy i realia.
Należy wskazać na dwa główne motory napędowe mody na selfie: rozwój sieci społecznościowych oraz segmentu sprzętu mobilnego, zwłaszcza smartfonów. Ewolucja tych dwóch sfer przyniosła nam w ostatnich latach sporo zmian, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że doszło do pewnego przewrotu w sferze ludzkiej komunikacji, w sektorze IT czy też na płaszczyźnie tworzenia treści. Właśnie w ten trend wpisuje się selfie: dobrej jakości aparaty fotograficzne w smartfonach (a szerzej w sprzęcie mobilnym) sprawiły, że prawie każdy zapragnął robić masowo zdjęcia, a media społecznościowe zachęciły do chwalenia się efektami tych fotołowów.
Na przeróżne serwisy zaczęły trafiać zdjęcia posiłków, kotów, zabytków, imprez. To jednak okazało się zaledwie preludium do tematu właściwego, czyli autoportretów. Najpierw wykonywali je ci bardziej znani, szybko ich śladem poszli inni. Miejsce, strój czy oświetlenie schodziły na dalszy plan – chodziło przede wszystkim o pokazanie siebie, pochwalenie się przed światem tym, co ten i tak zna. Skoro są narzędzia, skoro ludzie to lubią (bo sami robią, bo dają lajki i komentują), skoro nic mnie to nie kosztuje, to dlaczego nie spróbować: cyk i łazienkowy autoportret gotowy. Łazienki miały w tej zabawie mocną pozycję dopóki smartfony posiadały jeden dobry aparat (umieszczony z tyłu) i potrzebne było lustro. Na tym polu następują już jednak pewne zmiany – branża mobilna zaczyna dostosowywać się do ery selfie.
Do tej pory pojawiło się mnóstwo zdjęć łazienkowych w ramach selfie, ale, co już napisano, nie wynikało to głównie z chęci uwiecznienia tego konkretnego pomieszczenia. Po prostu potrzebne było lustro. To ten element był wykorzystywany najpierw przez użytkowników aparatów cyfrowych, a potem smartfonów. W tych ostatnich zaczęły się jednak pojawiać wygodne w obsłudze przednie aparaty. Początkowo dość prymitywne i nie gwarantujące dobrej jakości zdjęć. Teraz w miarę rozwinięte i promowane. Do tego etapu dochodzono jednak stopniowo.
Kilka lat temu producenci urządzeń mobilnych postanowili przyciągać klientów dobrej jakości aparatem głównym. Obserwowaliśmy swoisty wyścig, w którym m.in. firmy Nokia i Sony chciały udowodnić, że moduły foto w ich telefonach stanowią zupełnie nową jakość w tym biznesie. Tym tropem szybko poszła także konkurencja. Czasem faktycznie opracowywano ciekawe technologie i poprawiano jakość komponentów, czasem zwyczajnie podkręcano parametry (głównie liczbę megapikseli), by ładnie wyglądało to na papierze. I doszliśmy do momentu, w którym przynajmniej kilku graczy może powiedzieć: aparat w naszym smartfonie jest świetny. W przypadku pozostałych jest zazwyczaj dobry. Dla zdecydowanej większości użytkowników wystarczająco dobry.
Na tych zmianach skorzystali producenci (zdobyli magnes przyciągający klientów), a także klienci – dostali do rąk telefony z aparatami, które w pełni zaspokajają ich potrzeby. Firmy musiały jednak znaleźć nowy motyw do podkręcania sprzedaży. Próbowano już z systemami audio, z wodoszczelnością czy grami (przekształcanie smartfonu w przenośną konsolę), ale te pomysły okazywały się albo krótkotrwałym rozwiązaniem albo nie podbijały serc klientów. Tymczasem działy marketingu potrzebują „paliwa”, by towar znikał z półek, a akcjonariusze byli zadowoleni.
Postanowiono wykorzystać motyw selfie. Smartfony z rozwiniętym przednim aparatem włączają już do swojej oferty chińscy producenci, w tym kierunku podąża Sony z modelem Xperia C3, pojawiają się pogłoski o nowej Lumii z dobrej jakości przednim aparatem. Za jakiś czas będzie to pewnie standard. Pojawił się pomysł na wyprzedzenie konkurencji i zarobienie pieniędzy, więc firmy postanowiły go wykorzystać. Nie należy tego odnosić jedynie do producentów sprzętu.
Pewnie wielu z Was widziało słynne zdjęcie, jakie podczas gali rozdania Oscarów wykonał Bradley Cooper. Jedna fotka, plejada gwiazd. Spontanicznie, na wesoło i rekordowo, bo zdjęcie szybko stało się hitem Internetu – nie tylko Twitera, na którym zrobiło prawdziwą furorę. Okazało się jednak, że to przypadkowe selfie stanowi element kampanii promocyjnej Samsunga – koreański producent zapłacił za ów spontan grube miliony dolarów. Nie był to jedyny przypadek tego typu – można też wspomnieć o selfie, jakie z prezydentem Obamą zrobił sobie amerykański sportowiec David Ortiz. Także i tu inspiratorem wydarzenia był Samsung, który wcześniej podpisał umowę z Ortizem i objaśnił mu tajniki robienia selfie.
Podobnych akcji będzie zapewne przybywać. W końcu się znudzą albo będą wzbudzać niechęć osób naciąganych na bezwiedne promowanie jakiejś marki, ale podejrzewam, że potencjał nie został jeszcze w pełni wykorzystany. Spece od marketingu i reklamy pracują w swych biurach nad kolejnymi projektami i zastanawiają się, kogo, z im i w jakich okolicznościach uwiecznić, by potem rozpowszechnić to w mediach, zwłaszcza tych nowych, elektronicznych. Same (social) media też będą się przykładać do podsycania zainteresowania selfie, bo jest to dla nich źródło zysków: ludzie trzaskają zdjęcia, komentują, rozpowszechniają, napędzają serwisom ruch. A ten przecież podlega monetyzacji. Powstają strony i aplikacje nastawione na selfie, szeroko pojęty Internet korzysta z nowej mody.
Skoro o modzie mowa, to warto wspomnieć o zjawisku, które nazwano dronie (połączenie słów dron i selfie). Przyznam, że to ciekawa kwestia, w Sieci nie brakuje wyjaśnień, czym jest dronie i konkretnych przykładów. W wielkim skrócie można napisać, iż ludzi przestały cieszyć proste zdjęcia z ręki czy z kija (mowa o specjalnych wysięgnikach), tę rutynę postanowiono zburzyć wykorzystując innych świeżych bohaterów ryku nowych technologii, czyli drony. Z pomocą tego sprzętu i pewnych umiejętności (przychodzą z czasem) można stworzyć naprawdę ciekawe filmy przyciągające uwagę znacznie bardziej, niż tradycyjne selfie. Na tym tle dronie można uznać za formę sztuki…
Nie ulega wątpliwości, że selfie stało się teraz sposobem na biznes, fenomenem kulturowym, materiałem na książki i dyskusje. Niektórzy zastanawiają się, co leży u podstaw tej mody i jak należy na nią reagować. Bo z jednej strony to przejaw ludzkiej próżności, ale z drugiej powrót do normalności, w której nie musisz być modelem, by trafić na zdjęcie i usłyszeć, że dobrze wyglądasz. Z jednej strony selfie wywołują sporo pozytywnych emocji, są nierzadko przejawem ludzkiej kreatywności i poczucia humoru, z drugiej strony, nie brakuje pytań, czy nie jest to powrót do kultury obrazkowej właściwej dla naszych przodków tworzących malowidła naskalne tysiące lat temu. Trudno jednoznacznie ocenić to zjawisko, całkowicie je potępić lub uznać za coś wspaniałego. Tego dylematu nie można mieć jednak, gdy ocenia się przekraczanie pewnych granic przez amatorów selfie.
Niedawno zakończony Tour de France obfitował w przykłady ludzkiej bezmyślności – widzowie wybiegali na trasę wyścigu, by zrobić sobie zdjęcie z kolarzami w tle. Selfie, jakiego pozazdroszczą znajomi z Facebooka czy Twittera. Problem polega na tym, że było to niebezpieczne dla kolarzy, dla innych kibiców, dla samych autorów również, ale w przypadku kolizji ich jakoś mniej szkoda. Przeszkadzanie sportowcom to nie jedyny przykład ludzkiej bezmyślności. Pstrykacze chcąc uzyskać jak najlepszy efekt i stworzyć selfie, które zamuruje innych, posuwają się do zachowań, które trudno uznać za śmieszne i niewinne: selfie na drogach, przy torach kolejowych, obok (albo nawet w) klatek z drapieżnikami, na urwiskach czy na polu bitwy. Wina mody? Raczej nie – dziwne pomysły przychodziły ludziom do głowy na długo przed epoką słitfoci. To nie w fotkach leży problem…
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Po pięciu latach od premiery Z50, Nikon zaprezentował jego następcę. Nikon Z50 II to nowa…
RF 70-200 mm F2.8L IS USM Z, RF 50 mm F1.4L VCM oraz RF 24…
Testujemy Sony ZV-E10 II. Druga odsłona aparatu dla vlogerów, a raczej twórców treści. Względem poprzednika…
Panasonic odświeża swój aparat, który debiutował kilka lat temu. LUMIX S5D to aparat z kilkoma…
Aparaty Panasonika zyskują nowe życie. Dzięki tej nowości każdy z nich zaoferuje coś więcej niż…
SONY 85 mm f/1.4 GM II to druga odsłona topowego obiektywu portretowego producenta. Udało się…
Wraz z naszymi partnerami stosujemy pliki cookies i inne pokrewne technologie, aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane na urządzeniu końcowym. Używamy plików cookies, aby wyświetlać swoim Użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy oraz w celach analitycznych i statystycznych. Jeśli korzystasz z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień przeglądarki, oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej oraz naszych partnerów. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
Polityka Cookies