Jest ciemno. Gdy wstaję jest ciemno, gdy wychodzę jest ciemno i jest ciemno gdy wracam. W zasadzie nawet samo słońce jest jakieś takie bez światła. Żarówki nie do końca zastępują brak słonecznych promieni, a na kominek z trzaskającym ogniem jeszcze widać nie zasłużyłem. W tym całym zimowym półmroku snują się gdzieś nieśmiało promyki rzucane przez zapalone świece, odbite w lampce wina albo zawinięte w okół nadgarstka szkalnymi paciorkami. W pochmurny, grudniowy poranek jakoś częściej niż zwykle zwracam uwagę na niefotograficzne detale żałując, że nie mam takiego światła, jakie bym właśnie teraz chciał…
Świadomość światła jest cechą, którą nabywamy wraz z rosnącą ilością zmarnowanych klisz. Pierwszy niedoświetlony negatyw boli najbardziej. Potem jest nieco łatwiej. Na końcu przychodzi pokora. Nieraz, gdy z nabożnym uwielbieniem dotykamy wywołanej kliszy, przeżywamy szok. Niby coś jest, ale w zasadzie tego nie ma. W mrokach i czeluściach majaczy jak promyk nadziei, zarys tego, co chcieliśmy pokazać. Podobnie prześwitlone, śnieżonbiałe klatki. Może i są eleganckie, ale nie o taką elegancję chodziło, przynajmniej w większości przypadków.
Wracając z nadzieją w sercu do miejsca gdzie pozostawiłem moje negatywy w celu wydobycia z ich nieprzeniknionej powierzchni obrazów duszy mojej (lub jak kto woli celem wywołania) nie spodziewałem się widoku, który zastanę. Wypchnięta przez dość tchórzliwych kolegów pani, z miną niepewną i wzrokiem wbitym w nienajczystsze dziś linoleum oświadczyła głosem beznamiętnym:
– bardzo nam przykro, lecz dwa z przyniesionych przez Pana filmów zostały naświetlone. Oczywiście nie zostały doliczone do rachunku…
No tak, nie zostały doliczone, co za ulga: dwa dni pracy z modelką, w sumie ponad 600km, prawie 10h w pociągu, 24klatki, każda dopieszczona, wypracowana i przemyślana od początku do końca, kilka niepowtarzalnych ujęć, światło, które też już nigdy się nie powtórzy… niedoliczone do rachunku. Uff… W sytuacji zastanej pozostaje tylko nadzieja, iż nie była to prace na miarę „Last Session” Berta Sterna, choć w takiej sytuacji każda, nawet wakacyjna fotka z nad morza, ma wartość utraconego skarbu. Gdy pani zza szklanego blatu podała końcową cenę przyszła myśl zaskakująca – a może to miało być właśnie tak? Akurat ta sesja nie miała się nigdy pojawić poza moim i modelki światem? Magiczna i kusząca perspektywa – zbyt naiwna, bo sesja jak sesja podobna do setek innych… ech, w przypadku pracy ciężko o duszę romantyka, a „tak miało być” kojarzy mi się raczej z usprawiedliwianiem niechlujstwa.
Nieczęsto przeglądam internetowe portfolia jednak, gdy już zapędzę się w zakamarki internetowego śwaita fotograficznego jak grzyby po deszczu widzę: „tak miało być”, „taki był zamysł autora”, „prześwietlenie/niedoświetlenie celowe”. Przy współczesnej fotografii, techniczne aspekty zdjęć utraciły swoją niepodważalną pozycję. Fotografia zyskuje przydomek: „eksperymentala”, „nowatorska” lub po prostu „artystyczna”. Niestety często jest to zamiennik słowa „zła”, „niedopracowana”, „nieprzemyślana”. Nie znaczy to, że każda czerń absolutna czy całkowita biel to zbrodnia przeciwko fotografi. Nie zawsze, ale zbyt często. W moich ślicznych, białych klatkach na całkowicie naświetlonej kliszy (jeśli w ogóle o klatkach można tu mówić) nie ma na pewno nic eksperymentalnego. Z drugiej stronny kreatywny manager znalazłby w tej katastrofie ideę światła doskonałego, połączenia kadru w nić… nie w nić we wstęgę, lub coś jeszcze lepiej brzmiącego i do całej sytuacji dorobił świetną kampanię marketingową. Może na takiej zniszczonej kliszy mógłbym się nieźle dorobić? „Fotografia eksperymentalna” pozwalająca widzowi na całkowitą dowolność interpretacji już na poziomie samego istnienia zdjęcia a nie tylko jego treści… absurdalnie kuszące i boleśnie realne zarazem. Filozofia sztuki, której nikt nie rozumie, ale wszyscy boją się to powiedzieć na głos…
Święcący triumfy powrót do klasycznych technik fotografowania – gumy czy kolodionu – pozwala sądzić, iż niedoskonałość jest wyznacznikiem wartości. Sztuka technik szlechetnych to sztuka cierpliwości i precyzji, jak najpełniejszego oddania rzeczywistości. Wszystkie stylowe „mazy i skazy” są skutkiem jakiegoś braku – czy to techniki, czy światła czy niedoskonałego przygotowania chemii. Cechy te, choć są błędem „wliczonym w koszty” wynikającym z ograniczeń zastosowanej techniki, z niewiadomych przyczyn urosły do skali zabiegu artystycznego. No dobrze – przy pracy rąk własnych, co niewątpliwie ma miejsce przy pokrywaniu płytek tajemniczymi miksturami światłoczułymi, efekt niedoskonałości wpisany jest w proces tworzenia. Jednak niedoskonałości cyfrowych plików to temat dyskusji na długie zimowe wieczory. A dyskutować o fotografii to suma summarum drążyć temat wyższości „Nikonów” nad „Canonami” niebezpiecznie zbliżając się do świątecznego dylematu Jana Tadeusza Stanisławskiego.
Obchodząc w bezpiecznej odległości Katedrę Mniemanologii Stosowanej zbliżam się do sedna sprawy: sam uniedoskonalenia stosuję – z wyboru nie z przymusu – chowam za mgłą, zarysowuję błyskiem odbitego światła (jednak zmiany te nie powstają w procesie obróbki). Sam się z sobą nie zgadzam i sprzeniewierzam moim credo jednak tylko pozornie. U podstaw jest zawsze techniczna mantra, którą wbijałem sobie do głowy negatyw po negatywie i plik po pliku. By fotografować „nowatorsko” i „eksperymentalnie” warto by najpierw nauczy się to robić zwyczajnie, poprawnie i kreatywnie. Kreatywność. Słowo tak często używane, że w zasadzie można nim okreslać wszystko. „Bądź bardziej kreatywny” to wraz z „bądź bardziej asertywny” najczęściej używane zdania na świecie (przynajmniej w mojej opinii, gdyż żadne badania tego nie potwierdzają). Jednocześnie są to zdania niemające żadnego znaczenia. Bo czym jest „kreatywność” w fotografii? Czy sam temat jest już kreatywny? Czy pokazanie go w taki a nie inny sposób to właśnie ta „oryginalność”? Przecież w fotografii wszystko już było… no może poza „kreatywnym” odliczeniem od rachunku zniszczonej pracy kilku osób… Wszystko już było, wszystko oprócz osobowości fotografa, która jest niepowtarzalna jak słoneczne światło, którego taki mi bark o tej porze roku i które choć zatrzymane na kliszach już nigdy się nie powtórzy…
Karolina Mazurkiewicz
Dziennikarka, manager, naukowiec. Współpracowała z takimi magazynami jak Foto-Kurier, Tatuaż.Ciało i Sztuka, Wnętrza Daniela. Jej teksty ukazują się również w biuletynie Canon-Foto-Klub, w wielu magazynach poświęconych fotografii i architekturze oraz czasopismach i publikacjach naukowych. W wolnym czasie zajmuję się organizacją wystaw i warsztatów fotograficznych. Z wykształcenia planista przestrzenny, obecnie doktorantka Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. W swojej pracy naukowej zajmuje się enoturystyką w Polsce, głównie w obrębie Dolnego Śląska. Miłośniczka kotów, fotografii i polskiej wsi.
Gregor Laubsch
Nagradzany w prestiżowych konkursach m in.: Egypt International Photo Contest 2012, Driven Creativity Competition 2012, CEWE meets Hasselblad Fotowettbewerbs 2013. Jego fotografie prezentowane były na wystawach autorskich („Rytuał”, Auto/Portret”), zbiorowych i pokonkursowych m.in. w Warszawie, Wrocławiu, Gliwicach, Nowym Tomyślu a także Londynie i Kairze. Prace z jego portfolio publikowane są w magazynach poświęconych fotografii, modzie, sztuce, architekturze i designie a także tygodnikach i dziennikach. W swojej pracy skupia się na oddaniu emocji, zatrzymaniu chwili, uchwyceniu niedopowiedzeń i wieloznaczności. Na co dzień mieszka w Berlinie gdzie ma swoją pracownię.
Portfolio fotografa: www.gregorlaubsch.com
Profil FB (obszerne i często aktualizowane portfolio):
https://www.facebook.com/pages/Gregor-Laubsch-Photography/305343702856181
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Pani Karolino przepiękny artykuł jak i same zdjęcia