Koniec roku można albo w naszej pracy lubić, albo nienawidzić. Dlaczego? Bo to czas podsumowań. A podsumowań nie lubi nikt poza Czytelnikami.
Pisaliśmy już o 10 najważniejszych wydarzeniach ze świata technologii, które doprecyzowaliśmy przez przekrój branży telekomunikacyjnej. Teraz mamy dla Was subiektywną kronikę fotograficzną – czyli to, co przykuło naszą największą uwagę w ostatnich miesiącach.
Gigantyczny rozwój fotografii mobilnej
„Słit-focie” to nie wszystko, co można zrobić smartfonem
Już nie tylko iPhone jest utożsamiany z fotografującym telefonem. Mimo, że wciąż bije rekordy popularności pod kątem wykorzystania go w fotografii mobilnej, tak to nie Apple było odpowiedzialne za tegoroczne rewolucje.
LG wprowadziło skuteczną stabilizację optyczną, o czym przekonaliśmy się w trakcie testowania ich flagowego modelu – G2. Podobną technologię w swoich urządzeniach wprowadziła też Nokia (jako pierwsza), HTC czy Google (LG) w nowym Nexusie 5.
Stabilizacja sama w sobie nie jest oczywiście niczym nowym, natomiast w świecie telefonów zadomowiła się dopiero w tym roku. Co ciekawe, ma ją większość czołowych graczy – poza właśnie Apple, do którego nawiązywałem w pierwszym akapicie.
Kolejna, istotna zmiana to możliwość filmowania w 4K, którą wprowadził m.in. Acer w nowym Liquidzie S2 czy Samsung w swoim Galaxy Note III. Wraz ze wzrostem zainteresowania telewizorami o panelach tej rozdzielczości, twórcy smartfonów nie mogli pozostać w tyle. Obydwie firmy pokazały, że rejestrowanie filmów w takiej jakości jest możliwe bez większych wysiłków – ale owszem, w dalszym ciągu funkcja pozostaje raczej ciekawostką, niż faktyczną rewolucją. Dlaczego? Ano dlatego, że mimo upowszechnienia się technologii, telewizory wciąż są drogie. A gdzie oglądać materiał w 4K, jak nie na wielkim panelu?
Możliwość rejestrowania zdjęć w formacie RAW to kolejna, wielka zmiana, jaka przyszła do mobilnego światka fotograficznego. Co oznaczają te magiczne trzy litery? Zapisywanie zdjęć jako „cyfrowych negatywów”, nie jako plików poddanych postprodukcji przez oprogramowanie smartfona (JPG). W ten sposób użytkownik otrzymuje „surowy” materiał, z którym może zrobić dużo więcej, niż ze zwykłym, prostym obrazkiem w formacie JPG czy PNG. To właśnie zawdzięczamy Nokii i jej premierowemu phabletowi, Lumii 1520. Po premierze sprzętu w Abu Dhabi firma ogłosiła, że wsparcie dla RAW-ów pojawi się też w innych modelach, w tym we flagowej Lumii 1020. Ta ostatnia jest – zwłaszcza po ostatnich zmianach – najlepszym smartfonem fotograficznym na rynku.
Nie zapominajmy przy tym, że Google też chce działać na polu RAW-ów. A skoro zabierają się za to autorzy najpopularniejszego, mobilnego systemu na świecie, należy spodziewać się sporych rewolucji w przyszłym roku. Ba, może smartfon ze wsparciem dla formatu RAW stanie się standardem?
Bez wątpienia poprzedniej sprawie pomogą większe matryce, które producenci implementują w swoich telefonach. Rekordzistką do tej pory pozostaje Nokia 808 PureView, zaraz za nią ulokowała się 1020. O tym, dlaczego to nie nowszy model dysponuje większym sensorem, przeczytacie u nas. W skrócie – w Lumii 1020 zyskujemy podświetlenie od tyłu i stabilizację optyczną.
1/1,5-calowa matryca – a w zasadzie to każda matryca – im mniej ma pikseli, tym większe prawdopodobieństwo tego, że zdjęcia będą lepsze. Mniejsza rozdzielczość na tej samej powierzchni oznacza większe piksele, zdolne przechwycić większą ilość światła. Co ciekawe, w Nokii 808 PureView matryca była większa o równo 32 procent, cechując się powierzchnią 76,85 milimetrów kwadratowych, podczas gdy Lumia 1020 to tylko 58,10 milimetrów kwadratowych. Tak czy inaczej, w dalszym ciągu mamy do czynienia z sensorem lepszym nie tylko od tych w innych telefonach, ale też lepszym od tych instalowanych w większości aparatów kompaktowych.
Nie tylko same telefony są odpowiedzialne za zmiany na rynku. W 2013 roku pojawiły się też tak osobliwe konstrukcje, jak Sony QX10 i QX100, które są absolutnymi innowacjami – może nie idealnymi, ale z pewnością zmierzającymi w dobrą stronę. To pierwszy, tak skomplikowany mechanizm, który może być podłączony do smartfona celem uzyskania lepszych zdjęć.
Dowodem na potwierdzenie wszystkich, powyżej przytoczonych przypadków niech będzie pierwsza strona The New York Times z marca tego roku. Znalazło się na niej zdjęcie wykonane iPhone’em, przy pomocy Instagrama; fotografię zarejestrował zawodowy fotoreporter, Nick Laham. Pokazuje to dwie rzecz: po pierwsze, zdjęcia z telefonów nadają się do druku, po drugie – nawet profesjonaliści nie wstydzą się już używać urządzeń, które na co dzień noszą ze sobą w kieszeni.
Adobe na stałe wynosi się do chmury
Na początku narzekali wszyscy, teraz już mało kto
W pierwszej połowie tego roku Adobe wdrożyło model subskrypcyjny, rezygnując ze sprzedaży cyfrowych licencji i standardowych wersji pudełkowych. Społeczność w pierwszej chwili przeżyła szok – w skrócie oznacza to, że nigdy nie będziemy mieć nowego Photoshopa CC na własność, jesteśmy bowiem skazani na jego ciągłe „wynajmowanie”.
Zrezygnowano też z nazewnictwa „CS” (z ang.: Creative Suite), dopisując do każdej aplikacji „CC” (z ang.: Creative Cloud). Ta właśnie „kreatywna chmura” miała być, w pewnym sensie, ratunkiem przed piratami. No i cóż – to nie wyszło, bo już w kilka tygodni po premierze Photoshop CC pojawił się w sieciach torrentowych i na warezach. Niemniej jednak sporo osób skusiło się na nowe rozwiązanie, o czym świadczą statystyki z trzeciego kwartału.
Dla wielu użytkowników, wbrew pozorom, pomysł Adobe okazał się wygodniejszy. Początkowe niedowierzanie przerodziło się w pewność – mamy przecież wszystkie aktualizacje dostarczane błyskawicznie, nigdy też nie będziemy już musieli wydawać jednorazowo kolejnych tysięcy złotych na zakup nowego pakietu.
Prawdziwy napływ klientów amerykańska spółka zanotowała po uruchomieniu specjalnego programu fotograficznego, w ramach którego za 12 euro miesięcznie można korzystać z Photoshopa i Lightrooma. To faktycznie bardzo opłacalna oferta – nie wiemy, ile osób skorzystało z niej dotychczas, ale ciągłe przedłużanie promocji przez Adobe może świadczyć tylko o sporym nią zainteresowaniu.
Pierwszy, pełnoklatkowy bezlusterkowiec
A7 i A7R to otwarcie kolejnego rozdziału
O ile A7 i A7R są kompletnie od siebie różne, tak można wrzucić je (ostrożnie) do jednego wora – są pierwszymi na świecie bezlusterkowcami z pełną klatką. 35-milimetrowy sensor w tak małym korpusie zawdzięczamy poprzednim, kompaktowym konstrukcjom z zafiksowanym szkłem – mówię o zeszłorocznym modelu RX1 i tegorocznym RX1R. W 2013 roku Sony poszło o krok dalej i dało nam to, czego faktycznie wyczekiwaliśmy od dłuższego czasu.
A skoro już przy temacie pełnej klatki w bezlusterkowcu jesteśmy, to nie sposób poruszyć kwestii obiektywów. Sony, na razie, nie ma szczególnie szerokiej oferty szkieł kompatybilnych z nowymi konstrukcjami. Owszem, jest kilka ciekawych pozycji, ale dopiero Samyang zadbał o szeroki wachlarz szkieł – i za to firmie należą się szczególne gratulacje.
Oczekujemy jednak, że w nadchodzących miesiącach Sony pokaże kilka ciekawych propozycji dla swojego wynalazku.
Rozwój kompaktów segmentu premium
Jasne szkła i duże matryce
Drogie aparaty kompaktowe z jasną optyką i sporymi sensorami nie są pomysłem nowym, ale w tym roku zobaczyliśmy przynajmniej kilka ciekawych modeli. Można tym samym uznać, że trend będzie kontynuowany, bo przecież nie każdy potrzebuje lustrzanki czy bezlusterkowca. Niektórzy szukają po prostu dobrego, niewielkiego sprzętu, który zapewni optymalną jakość zdjęć.
Wśród najciekawszych propozycji z tego roku znalazły się m.in. Fujifilm X100S, następca fantastycznego pierwowzoru, Nikon Coolpix A, czyli pierwszy tego typu sprzęt od „żółtych”, bardzo zresztą udany, Ricoh GR, Sigma DP3 Merril czy wspomniany już wcześniej Sony RX1R. O ile każdą z tych propozycji można uznać za niszową (głównie przez wzgląd na wysoką cenę), tak żadnej nie można odmówić unikalnej konstrukcji i szerokiego wachlarza oferowanych możliwości. Aparaty cechują się też świetnym designem – od stuprocentowego retro w przypadku Fuji do skrajnego minimalizmu w Sigmie.
Dla kogo są produkowane tego typu aparaty? Cóż, przede wszystkim dla entuzjastów. Profesjonalista i tak wybierze lustrzankę, natomiast ktoś, komu zależy na RAW-ach, wygodnej obsłudze i dostępowi do kompletnego zestawu funkcji manualnych, może bez większego zastanowienia wybierać jeden z tych modeli. Od strony innowacyjnej na pierwszy plan wysuwa się, rzecz jasna, propozycja Sony – ale w parze z pełnoklatkowym sensorem idzie też naprawdę spory koszt zakupu.
Stawiamy na łączność
Walka ze smartfonami czy następny krok w ewolucji aparatów kompaktowych?
Od czasów Nikona S800c zmieniło się wiele – na rynku pojawiły się kolejne kompakty z Androidem, w których obecnie prym wiedzie Samsung. To właśnie Galaxy S4 Zoom namieszał najbardziej, oferując nie tylko funkcję telefonu i komórkowego przesyłu danych, ale też 10-krotne zbliżenie optyczne i standardową, 1/2,33-calową matrycę.
To pierwszy, tak zaawansowany telefono-aparat (lub aparato-telefon), który można zaliczyć do segmentu sprzętów kompaktowych. I owszem – w praktyce trudno powiedzieć o stuprocentowej mobilności telefonu, jednak jeśli szukamy uniwersalnego, hybrydowego urządzenia, to trudno o ciekawszą propozycję. Chyba, że… skusimy się na bezlusterkowca z Androidem.
Samsung Galaxy NX, prezentowany w czerwcu tego roku, jest aparatem klasy ILC z modemem LTE i Androidem na pokładzie. Podobnie jak w S4 Zoom, znajdziemy tu też moduł GPS i wszelkie inne udogodnienia smartfonowe. Matryca APS-C zapewni nam wysokiej jakości zdjęcia, zestaw szkieł projektowanych pod kątem bezlusterkowego systemu Koreańczyków też nikomu nie powinien zostać obojętny. To odważny ruch, który może nie ma jeszcze szans na popularność, natomiast wyraźnie wyznacza bieżące trendy. Sporą zaletą tego sprzętu jest ponadto jego otwarty kod, dzięki któremu mogą pojawiać się alternatywne wersje oprogramowania. No i właśnie, skoro już przy aplikacjach jesteśmy; to one stanowią największą siłę wymienionych wyżej produktów.
A co z urządzeniami, które nie wykorzystują tak zaawansowanego systemu? Cóż – tutaj też widać pewne zmiany. Po pierwsze, coraz więcej jest kompaktów z wbudowanym Wi-Fi i zintegrowanym GPS-em, czego zalety widoczne są na pierwszy rzut oka. Możemy bezprzewodowo przesyłać zdjęcia na dysk twardy, wysyłać je mailem czy umieszczać w sieciach społecznościowych wraz z informacją o tym, gdzie zostały wykonane (dane geolokalizacyjne pobierane są przez GPS). Następny rok, prawdopodobnie, jeszcze bardziej będzie naciskać na te aspekty.
Moda na retro rozkwita w najlepsze
Powrót świetnego designu
Pisałem już o bezlusterkowcach, pisałem też o zaawansowanych kompaktach – mają one coś wspólnego, coś, co w 2013 roku widoczne było wszędzie. Design w stylu retro jest królem, zapewniającym dobrą funkcjonalność i piękny wygląd większości aparatów. Nawet te tańsze, plastikowe konstrukcje prezentują się okazale.
W zakresie projektów inspirowanych minioną epoką pochwalić się mogą zwłaszcza Olympus i Fujifilm. Te dwie firmy spędzają mnóstwo czasu i pieniędzy na przedstawieniu nam jak najbardziej zaawansowanych sprzętów, których wyglądu nie trzeba się wstydzić.
Ostatnimi czasy do szeregu dołączył też rynkowy gigant – Nikon. Lustrzanka Df jest czymś faktycznie wyjątkowym, i choć nie każdy musi akceptować jej możliwości techniczne, tak większość doceni unikalny wygląd.
Mikro Cztery Trzecie wkracza na kolejny etap rozwoju
Olympus podnosi poprzeczkę
Olympus OM-D E-M1 to, moim zdaniem, najważniejsza premiera w świecie Mikro Cztery Trzecie. Nie tylko w tym roku. W ogóle. Ten aparat jest tak piękny i tak genialnie wykonany, że trudno szukać czegoś lepszego. Jasne, propozycja Pasasonika również należy do bardzo udanych, ale to Olympus błyszczał w minionych miesiącach.
Świetna ergonomia, większy wizjer, uszczelniana, magnezowa obudowa, błyskawicznie pracujący procesor obrazu i autofocus na światowym poziomie to tylko niektóre z zalet tego produktu. Owszem, może tryb filmowy nie jest idealny, a cena każde wybierać między E-M1 i tradycyjną lustrzanką pełnoklatkową, ale – moim zdaniem – Olympus przeszedł sam siebie z tym sprzętem.
Aparat wyznacza nowy rozdział dla Mikro Cztery Trzecie i, w pewnym sensie, również dla klasycznego Cztery Trzecie. Brak kolejnych, „lustrzankowych” propozycji z E-Systemu zastąpiono właśnie przez tę generację OM-D, który ma figurować też jako następcą E-5.
Zmiany w World Press Photo
Nowe restrykcje i nowe zobowiązania
Tutaj pisałem o szeregu zmian, jakie czekają na uczestników World Press Photo. Afera – niesłusznie wywołana – związana ze zdjęciem Paula Hansensa pchnęła organizatorów konkursu do wprowadzenia nowych punktów w regulaminie, które w skrócie można przytoczyć za pomocą jednego cytatu:
Oczekujemy, że profesjonalni fotoreporterzy uszanują dziennikarskie standardy etyki i nie będą ingerować w swoje zdjęcia przez dodawanie lub usuwanie jego składników. W ustaleniu, do jakiego stopnia zdjęcia mogą być poddawane postprodukcji, zacieśniliśmy nasze protokoły i zamierzamy zapewnić jurorom możliwość skorzystania z porad ekspertów (…) Gremium jurorskie w dalszym ciągu będzie oceniać wartość informacyjną, kompozycję i styl fotografii, ale będzie też szukać oryginalności (…)
Czy Andreas Gursky zejdzie kiedyś z piedestału?
Miliony za zdjęcia
Andreas Gursky nie jest tylko autorem najdroższego zdjęcia na świecie. W tym roku stał się również autorem najdroższego cyklu fotografii, składającego się z pięciu kadrów i sprzedanego za absurdalnie wysoką sumę 8,4 miliona dolarów. Gursky pokazał na nich giełdy w Chicago, Hongkongu, Kuwejcie i Tokio w charakterystycznej dla siebie, wielkoformatowy sposób.
Łącznie z Rhein II, czyli najcenniejszym, pojedynczym zdjęciem, Gursky sprzedał swoje topowe fotografie (nie wliczając 99 Cent II z czwartego miejsca w rankingu) za sumę bliską 13 milionom dolarów. Co ciekawe – w przypadku samego Rhein II – mało kto wie, że artysta usunął z kadru niektóre elementy, takie jak przechodniów z psami i zlokalizowany na horyzoncie budynek przemysłowy.
50. rocznica kalendarza Pirelli
Powrót do przeszłości
Na swoją 50. rocznicę Pirelli zaskoczyło; pokazano sesję, która powstała w w latach 80. ubiegłego wieku.
[nggallery id=172 template=techmaniak]
Kadrom rejestrowanym przez Helmuta Newtona równo 28 lat temu towarzyszy niezwykła historia, o której szerzej przeczytacie na tej stronie. Co nas czeka w przyszłym roku? Zapewne powrót do tradycyjnych, współcześnie realizowanych sesji.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Lubi wszystko, co z technologiami związane, nie znosi mówić o sobie i nie wyobraża sobie życia bez klawiatury. Od dawna regularnie pisze dla maniaKalnych CzytelniKów, wcześniej, przez 4 lata, publikował też dla ŚwiataObrazu. Prywatnie – dumny tata przemądrzałej córki.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Tak samo jak dobrze te aparaty pasują do miro 4/3
Szkoda, że przy trendzie retro nie zostało wymienione GX7/GM1 – oba aparaty wpisują się w ten trend, a GM1 w różnych wersjach kolorystycznych oraz z różnymi pokrowcami jest moim zdaniem najlepszm przykładem powrotu do retro.