Kłamstwo ma krótkie nogi i… 20 lat na karku
Niektórzy członkowie zarządu Olympusa przyznali w październiku, iż przejmowanie innych firm miało być sposobem na ukrycie strat, które korporacja wygenerowała na przestrzeni kilkunastu poprzednich lat (niektórzy twierdzą nawet, że mogą one sięgać początku lat 90. XX wieku). Była to część zakrojonego na szeroką skalę planu opracowanego przez osoby z najwyższych szczebli producenta aparatów. Wcześniej stosowano również inne metody ukrycia niegospodarności, ale z czasem okazywały się one niewystarczające lub nieadekwatne do sytuacji.
Informacje te wywołały prawdziwe trzęsienie ziemi w japońskich i międzynarodowych mediach, a także na rynkach – nad korporacją zawisły czarne chmury. Koniec października i listopad upływały pod znakiem przetasowań w najwyższych władzach firmy. Ze swych funkcji zrezygnował m.in. Tsuyoshi Kikukawa, który przejął obowiązki Woodforda w połowie października. Nie była to jednak osoba przypadkowa – Kikukawa pracował w firmie od roku 1964, a od kwietnia 2001 roku do lutego 2011 roku pełnił funkcję prezydenta Olympusa. Gdy okazało się, że skrucha zarządu Olympusa nie wystarczy i firma zostanie poddana wielu poważnym kontrolom, ów weteran japońskiej korporacji stosunkowo szybko zrezygnował z piastowanych stanowisk i odsunął się w cień. Wkrótce miało się okazać, że w jego przypadku na niewiele się to zdało. Ale do tego dojdziemy za chwilę – póki co wróćmy do sytuacji firmy w listopadzie ubiegłego roku (Olympusem zarządzał w tym czasie Shuichi Takayama, który przejął stery od Kikukawy. W korporacji od roku 1970).
Na jaw zaczęły wychodzić kolejne kompromitujące fakty wskazujące na poważne przekręty w firmie. Organy kontrolujące firmę (oprócz japońskiej policji, prokuratury i służb nadzoru finansowego były to także FBI oraz brytyjski SFO – Serious Fraud Office, Urząd ds. Poważnych Przestępstw Gospodarczych) poinformowały, iż na przestrzeni ostatnich lat zarząd Olympusa ukrywał przed akcjonariuszami straty na poziomie 1,67 mld dolarów. Zaczęto już także wskazywać na pierwszych podejrzanych o machinacje finansowe. Prym wiedli tu wiceprezydent korporacji Hisashi Mori (w firmie od 1981 roku) oraz Hideo Yamada pełniący funkcję audytora Olympusa. Jednocześnie organy ścigania podkreślały, iż nie mogą podjąć żadnych kroków wobec wspomnianych osób, dopóki skargi nie wniesie Olympus. Sprawa jeszcze bardziej się zagęściła, gdy pojawiły się plotki wskazujące na kontakty zarządu Olympusa z japońska mafią – yakuzą.
Ciemna strona interesów + cios na giełdzie
Redaktorzy The New York Times informowali w listopadzie, iż w latach 2000-2009 Olympus dokonał „dziwnych” wypłat, które łącznie mogły opiewać na kwotę nawet 5 mld dolarów. Pieniądze wypłacano najczęściej jako honoraria za konsultacje. Podobno połowa owej sumy mogla trafić do japońskich grup przestępczych, w tym ich największego przedstawiciela – gangu Yamaguchi-gumi. Nie wykluczano, iż firma mogła być szantażowana przez mafię w związku z pomocą, jaką uzyskała od gangsterów przy wcześniejszych machinacjach. Póki co pogłoski, dotyczące kontaktów z yakuzą nie zostały potwierdzone, ale i tak poważnie podgrzały one atmosferę w całej sprawie.
Następstwem ujawnionych nieścisłości były nie tylko kontrole i możliwe procesy, ale też poważne konsekwencje finansowe, a nawet opcja wykluczenia firmy w obrotu giełdowego, czy przejęcia Olympusa (lub jego części) przez inną korporację. Wystarczy wspomnieć, iż zamieszanie w firmie doprowadziło do poważnego spadku wartości jej papierów wartościowych. Przed swoistym buntem Woodforda jedną akcję Olympusa wyceniano na tokijskiej giełdzie na ponad 2,5 tys. jenów. W pierwszej połowie listopada za jedną akcję Olympusa płacono już zaledwie 500 jenów. Mimo że później sytuacja uległa poprawie i obecnie cena jednej akcji wynosi około 1300 jenów, to kapitalizacja firmy w ciągu zaledwie kilku miesięcy poważnie się zmniejszyła, a to osłabiło korporację na rynku międzynarodowym i uczyniło ją łakomym kąskiem.
Producent dostał ultimatum – w połowie grudnia miał przedstawić odpowiednim organom raport, w którym ze szczegółami musiał opisać mechanizm ukrywania strat na poziomie blisko 1,7 mld dolarów. Pracownicy Bloomberga podkreślali wówczas, iż strategia Olympusa będzie się opierała na zrzucaniu winy na kilku menedżerów firmy. To miało ją uchronić przed wyrzuceniem z giełdy. Sporo mówiło się także o tym, że wielcy akcjonariusze korporacji, wśród których wymienić można Southeastern Asset Management Inc. oraz Nippon Life Insurance Co. Będą się starać za wszelką cenę utrzymać Olympusa na tokijskiej giełdzie. Okazało się, iż działania te wystarczyły, by osiągnąć zamierzony cel (wielu analityków spodziewało się innego scenariusza, ponieważ regulamin tokijskiej giełdy przewiduje usunięcie z niej firm, które fałszują kwartalne lub roczne raporty finansowe, by wpłynąć na wartość akcji. A właśnie to robił Olympus). Jednocześnie warto wspomnieć, iż Nippon będący największym akcjonariuszem japońskiego producenta sprzętu fotograficznego i medycznego postanowił sprzedać część akcji i zmniejszył swe udziały z 8 do 5%.
A może czas na przejęcie…
Japoński gigant nie został usunięty z giełdy, ale problem zadłużenia firmy oraz włączenia w owe długi sum, które wcześniej były ukrywane nie zniknął. Jak korporacja postanowiła rozwiązać te kwestie? W pierwszej kolejności zaczęto wspominać o sprzedaży części aktywów. Miałyby one pokryć 3,4 mld długu (pod koniec marca ubiegłego roku sięgały one ponoć astronomicznej kwoty blisko 8,5 mld dolarów). Kolejne źródło gotówki do kredytodawcy. W przypadku Olympusa są to głównie Sumitomo Mitsui Banking Corp oraz Bank of Tokyo-Mitsubishi UFJ. Obie firmy zapewniły, iż nadal będą wspierać swego klienta. Przy okazji poinformowano, że Olympusowi póki co nie grozi brak płynności finansowej.
Znaleziono także rozwiązanie w kwestii włączenia ukrytego zadłużenia firmy do jej wartości. Olympus postanowił przeprowadzić w tym celu dodatkową emisję akcji na sumę 1,3 mld dolarów. Informacje na ten temat pojawiły się w mediach pod koniec grudnia ubiegłego roku i natychmiast zaczęto spekulować, iż zainteresowanie papierami wartościowymi japońskiej korporacji mogą wykazać m.in. Sony, Panasonic, Fuji oraz Siemens. Dlaczego miałyby inwestować w Olympusa? Ponieważ producent był (i jest nadal) poważnie przeceniony i warto wejść w posiadanie (przynajmniej częściowe) konkurencji.
Na początku roku pojawiały się pogłoski, iż jednym z gigantów poważnie zainteresowanych wsparciem (czyt. przejęciem) Olympusa jest Samsung. Koreańczyków nie interesował jednak biznes fotograficzny, lecz medyczny. Mimo że na świecie marka Olympus bardziej kojarzona jest z aparatami, to jej prawdziwą siłą są dzisiaj endoskopy (Olympus jest w tej branży potentatem). Samsung nie jest zainteresowany oddziałem foto, ponieważ kierunek ten uznawany jest za mało perspektywiczny. Powód? Dynamiczny rozwój smartfonów wyposażanych w coraz lepsze moduły fotograficzne. Z czasem może się okazać, iż większości ludzi w zupełności one wystarczają. Koreański gigant od jakiegoś czasu przymierza się do dywersyfikacji swego biznesu i zamierza inwestować w sektory, które mogą przynieść satysfakcjonujące zyski. Ochrona zdrowia zajmuje na ich liście jedno z czołowych miejsc. Być może próbując przejąć ten oddział Olympusa Samsung będzie musiał zmierzyć się z konkurencją, którą stanowi np. japoński producent sprzętu medycznego Terumo.
Inne źródła wymieniały Sony jako najbardziej wiarygodnego kandydata do przejęcia Olympusa. W lutym bieżącego roku krążyły pogłoski, iż obie firmy są już bliskie podpisania odpowiedniej umowy. Co zatem stoi na przeszkodzie? Po pierwsze, Olympus musi się doczekać nowego, stabilnego kierownictwa, a po drugie, w kwietniu dojdzie do spotkania akcjonariuszy firmy – wówczas zapewne wyjaśni się wiele kwestii związanych z przyszłością korporacji. Wiemy już, że japoński producent może być w przyszłości przejęty przez innych graczy. A co z odpowiedzialnością osób, które prawdopodobnie doprowadziły firmę do problemów?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.