Spis treści
Budowa
Otwieramy pudełko
Zestaw, który zawitał do maniaKalnej redaKcji zawierał następujące elementy:
- aparat Olympus PEN E-PM1 w wersji brązowej;
- lampa błyskowa FL-LM1 wraz z pokrowcem;
- obiektyw M.ZUIKO 14-42 mm F3,5-5,6 II R;
- bateria litowo-jonową BLS-5, o pojemności 1.150 mAh;
- ładowarka BCS-5 wraz z kablem zasilającym;
- pasek;
- kabel USB;
- kabel audio/video;
- oprogramowanie;
- instrukcję obsługi.
Wygląd
Już po pierwszych oględzinach trzeba przyznać, że Olympus PEN E-PM1 jest miły dla oka. Konstrukcja, choć smukła i niewielka posiada wiele załamań, a linia obudowy została poprowadzona bardzo łagodnie. Niewielkie gabaryty to niestety mit. Sam korpus oczywiście jest wystarczająco mały, by zmieścił się w kieszeni marynarki, ale gdy tylko doczepimy obiektyw, cała konstrukcja staje się trochę niewygodna nie tylko w transporcie, ale też w obsłudze. Problem rozwiązałby szczątkowy uchwyt z prawej strony, którego niestety brak.
Front aparatu jest gładki, nie licząc bagnetu na obiektyw i przycisku jego zwolnienia. Górna listwa została uzbrojona w port akcesoriów, mikrofon stereofoniczny wraz z głośnikiem oraz dwa guziki – spust migawki oraz on/off. Na prawym boku znajdziemy ukryte za gumową klapką złącza USB A/V oraz mini HDMI. Spód aparatu kryje gwint do mocowania na statywie oraz gniazda kart pamięci i akumulatora (schowane za prostą, uchylną osłoną). Na tylnym panelu został umieszczony oczywiście wyświetlacz LCD, elementy interfejsu oraz pionowa gumowa przystawka, na której możemy oprzeć kciuk podczas fotografowania.
Jakość wykonania
Obudowa aparatu została wykonana prawie w całości z metalu. Zwiększa to ciężar, ale też gwarantuje podwyższoną wytrzymałość. Poszczególne elementy zostały dobrze spasowane, a ruchome części dobrze zabezpieczone. Ekran LCD wraz z większą częścią tylnego panelu został dodatkowo okryty przejrzystą taflą z tworzywa sztucznego, która bardzo dobrze komponuje się z designem urządzenia. Faktura gumowej przystawki dodatkowo zwiększa tarcie, co choć trochę rekompensuje brak gripu.
Gniazda i zasilanie
Olympus PEN E-PM1 został przygotowany do obsługi kart pamięci typu SD/SDHC/SDXC. Gniazdo zostało ulokowane na spodzie aparatu pod uchylną klapką, której nie sposób otworzyć przez przypadek podczas użytkowania aparatu. Ponadto w tym miejscu znajdziemy miejsce na akumulator, unieruchomiony metalową blaszką.
Kompakt jest zasilany baterią litowo-jonową typu BLS-5, o pojemności nominalnej 1.150 mAh. W teorii pozwala na wykonanie około 330 zdjęć – w praktyce nie przekroczymy 200 fotografii. Włączony wyświetlacz oraz eksperymentowanie z różnymi ustawieniami skracają żywotność baterii. Podłączając do portu akcesoriów lampę błyskową musimy wprowadzić kolejną poprawkę do wydajności akumulatora obniżając ją do niespełna 100 zdjęć na jednym ładowaniu.
Podstawowym sposobem ładowania baterii jest ładowarka BCS-5. Jest mała, lekka i poręczna w transporcie. Dołączony kabel zasilania możemy trzymać zwinięty osobno.
Lampa błyskowa
Olympus PEN E-PM1 nie posiada wbudowanej lampy błyskowej. Możemy natomiast podczepić lampę zewnętrzną pod port akcesoriów. Do zestawu kitowego jest dołączony model FL-LM1. Niewielka, kompaktowa konstrukcja flesza idzie w parze z jego mocą i funkcjonalnością. Charakteryzuje się liczbą przewodnią 10. Aktywuje się ją przez ręczne podniesienie – niestety mamy do wyboru tylko jeden kierunek błysku.
Dostępne tryby kontroli błysku to:
- lampa wyłączona;
- automatyczna siła błysku;
- błysk dopełniający;
- redukcja efektu czerwonych oczu 1 (przez błysk wyprzedzający);
- redukcja efektu czerwonych oczu 2 (przez ustawienie mniejszej szybkości migawki);
- błysk wyprzedzający;
- podwójny błysk wyprzedzający;
- regulacja mocy (pełna, 1/2, 1/4 , 1/8, 1/16, 1/32, 1/64).
bez błysku
|
|
podwójny błysk wyprzedzający
|
Interfejs
Już po kilku pierwszych minutach spędzonych z aparatem, użytkownik ma szansę się przekonać, że „Mini” w sygnaturze nie dotyczy tylko gabarytów urządzenia. Interfejs został ograniczony do niezbędnego minimum zarówno w ilości przycisków, jak i ich wielkości. Malutkie guziki są niemal wtopione w tworzywo sztuczne przekrywające tylni panel. Znajdziemy tam cztery przyciski (info, menu, tryb wyświetlania zdjęć oraz OK) oraz wielofunkcyjny manipulator połączony z pierścieniem wyboru. Niemal u szczytu znajdziemy jeszcze przełącznik trybu nagrywania.
Rozmieszczenie poszczególnych elementów interfejsu zostało dobrze przemyślane, chociaż ich rozmiar i gabaryty aparatu utrudniają pracę z urządzeniem. Użytkownik szybko się przekona, że ciągłe żonglowanie poszczególnymi ustawieniami nadwyręży mięśnie kciuka i nadgarstka. Zadowolone natomiast będą osoby przyzwyczajone do korzystania z trybów automatycznych.
Spis treści
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Aktualnie mam przyjemność testować Pen’a Mini i muszę powiedzieć, że sam aparacik jest całkiem niezły. Fakt, daleko mu jeszcze do zaawansowanych lustrzanek, ale jeżeli ktoś ceni sobie dobrą jakość i prostą obsługę połączone z niewielkimi rozmiarami to ten aparat jest w sam raz.