Testujemy pełnoklatkowy bezlusterkowiec Canon EOS R. Czy pierwszy tego typu aparat producenta ma szansę z konkurencją w postaci Sony A7 III i Nikona Z7?
Canon EOS R zadebiutował niespodziewanie pod koniec ubiegłego lata. Producent, podobnie jak Nikon, długo zwlekał z rozwojem bezlusterkowców w swojej ofercie. W końcu jednak pokazał zaawansowany aparat bez lustra z pełną klatką. Czy jednak na tle sporej konkurencji ten aparat jest w stanie się obronić?
Ogólne | |
Rok premiery | 2018, wrzesień |
Typ | Aparat z wymienną optyką |
Budowa | |
Wymiary (szer x wys x grubość) | 136 x 98 x 84 mm |
Bagnet | TAK, Canon RF |
Waga (z bateriami) | 660 g |
Rodzaj materiałów | stop magnezu, plastik |
Podzespoły | |
Matryca | 30.3 Mpix, 24 x 36 mm, Dual Pixel CMOS AF FF |
Procesor obrazu | DIGIC 8 |
Ekran | 3.1 cale, LCD, 2.100.000 px |
Lampa błyskowa | brak |
Migawka | 1/8000 s - 30 s |
Obsługa kart | SD / SDHC / SDXC (UHS-II) |
Porty | mini HDMI typu C, micro USB 3.1 typu C, wejście mikrofonu |
Wizjer | TAK, elektroniczny, 3690000 px |
WiFi | TAK |
NFC | brak |
GPS | brak |
Funkcjonalność | |
Format zapisu | RAW, JPEG |
Stabilizacja obrazu | brak |
Programy | P,A,S,M |
Efekty | Tak |
Filmy | 4K, 30 kl/s |
Zakres ISO | 100 - 102400 |
Zdjęcia seryjne | 8 kl/s |
Usługi społecznościowe | brak |
Biorąc do ręki EOSa R od razu widać, że mamy do czynienia z czymś nowym. Korpus został zaprojektowany na nowo, nie kontynuuje designu znanego z serii EOS M, ani też z lustrzanek producenta. Choć do tych drugich jest mu nieco bliżej. Przede wszystkim chropowaty i matowy materiał, z którego wykonany został aparat, podobny jest do tego zastosowanego w lustrzankach. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że to plastik. Tak naprawdę jest to jednak dobrej klasy magnezowa konstrukcja z dodatkowymi uszczelnieniami. Korpus wraz z baterią waży około 660 gramów. Nie jest to więc najlżejsza konstrukcja, ale to wciąż znacznie lepszy wynik niż lustrzanki.
Niemal cała przednia część aparatu pokryta została gumą ułatwiającą trzymanie. Tym, co jednak najbardziej zwraca uwagę jest jednak świetnie wyprofilowany grip, mocno zarysowany na tle całego korpusu. EOS R to pod względem wygody trzymania jeden z najlepszych, albo i najlepszy model bez lustra na rynku. Aparat po prostu świetnie leży w dłoni i pracuje się z nim o wiele wygodniej niż na przykład z bezlusterkowcami Sony. Przycisków na obudowie znajdziemy sporo, ale zostały one rozsądnie rozmieszczone.
Zaczynając od góry korpusu – włącznik znajdziemy po lewej stronie, co jest rzadko spotykanym rozwiązaniem. Większym jednak zaskoczeniem jest brak klasycznego pokrętła z trybami P,A,S,M. Zamiast tego znajdziemy przycisk Mode z pierścieniem wokół niego. Musimy go wcisnąć, po czym wybrać tryb pracy aparatu. Ten ostatni widoczny będzie na ekranie głównym, ale również na górnym ekraniku.
Umieszczony na górze korpusu wyświetlacz informuje również o wybranej ekspozycji i przysłonie. Po naciśnięciu przycisku wyświetli nam się bardziej szczegółowy zakres ikonek – z informacją o trybie AF, balansie bieli itp. Dłuższe przytrzymanie przycisku zmieni tło na białe – dobrze widoczne w słabym oświetleniu. Tryb pracy jest wyświetlany nawet po wyłączeniu aparatu. Daje nam więc to namiastkę informacji widocznej na fizycznym pokrętle trybów. Tylko po co było z niego rezygnować? Producent chciał być w ten sposób innowacyjny? Moim zdaniem to nietrafiony pomysł.
Na górze znajdziemy też pokrętło do sterowania parametrami fotograficznymi (różnymi w zależności od trybu), przycisk blokujący ekspozycję, a także przycisk REC. Spust migawki umieszczony został nieco pod kątem, by wygodniej się z niego korzystało. Od strony ekranu znajdziemy pozostałe elementy interfejsu. Oprócz standardowych przycisków do obsługi menu, odtwarzania zdjęć itp. (możemy im przypisać też inne funkcje) znajdziemy też dotykowy panel. Służy on do ustawiania punktu AF. Ten możemy ustawić także dotykając palcem ekranu – również korzystając z wizjera.
Oba rozwiązania nie są wygodne i praktyczne. Dotyk panelu działa nie do końca tak, jakbyśmy chcieli, z kolei korzystanie z ekranu podczas przystawiania oka do wizjera nie jest łatwe. Szkoda więc, że zabrakło klasycznego joysticka. Dotykowy panel zamiast niego to kolejna innowacja, która, moim zdaniem, niezbyt się producentowi udała.
Ekran jest odchylany do boku, podobnie jak w innych lustrzankach producenta. Jest to o tyle wadą, że na lewym boku, tym samym, do którego odchyla się ekran, znalazły się wszystkie wejścia aparatu. Są tutaj wejścia słuchawkowe i mikrofonowe, wejście HDMI typu C oraz USB typu C, a także wejście na wężyk spustowy. Problem w tym, że gdy coś podłączymy, odchylanie ekranu może być nieco utrudnione.
Na prawym boku znalazło się z kolei miejsce na kartę pamięci SD. I tu zaskoczenie – jest tylko jeden slot. Niemal wszystkie profesjonalne bezlusterkowce pokazane w ubiegłym roku i na początku obecnego oferują dwa sloty. Brak tego w Canonie uznać można za przykrą niespodziankę.
Plusem jest za to fakt, że przycisk zwalniający obiektyw, pozwalający na jego odkręcenie od korpusu, producent umieścił po lewej stronie, a nie zaraz obok gripu, jak np. w Sony. To drugie rozwiązanie sprawia, że aparat możemy przez przypadek odpiąć. W Canonie EOS R takiego zagrożenia nie ma.
W dolnej części korpusu jest miejsce na wejście statywowe oraz baterię. Akumulator Canona EOS R jest niemałych rozmiarów i ma sporą pojemność – 1865 mAh. Problem jednak w tym, że owa pojemność niekoniecznie przekłada się na wydajność. Na jednym ładowaniu zrobimy około 450 zdjęć, ale przy włączonym trybie oszczędzania energii (aparat błyskawicznie przechodzi w hibernację po chwili bezczynności). Lustrzanki Canona zawsze były chwalone za mocną baterię, bijąc na głowę chociażby bezlusterkowce Sony. Teraz Sony wyciska z baterii bardzo wiele, a Canon dopiero będzie się tego musiał nauczyć.
Za łączność bezprzewodową odpowiada moduł WiFi, ale bez obsługi NFC oraz Bluetooth 4.1. Korzystając z dedykowanej aplikacji możemy szybko przesyłać zdjęcia na smartfona czy komputer. Smartfona użyjemy też do sterowania aparatem, choć tutaj możliwości ingerowania w poszczególne parametry zdjęcia nie będą szczególnie duże.
Ekran jest odchylany, jak również obsługuje dotyk. Obie funkcje, które przez lata nie występowały w profesjonalnych lustrzankach (bo według wielu to zbyt amatorskie…) znalazły swoje miejsce w zaawansowanym bezlusterkowcu producenta. Ekran jest minimalnie większy od standardowych rozmiarów – jego przekątna wynosi 3,15-cala a rozdzielczość to niespełna 2,1 mln punktów. Jest więc ona również powyżej przeciętnej i to zdecydowanie widać. Podgląd obrazu na ekranie jest bardzo wyraźny i szczegółowy.
Ekran jest odpowiednio kontrastowy, a i z jasnością nie ma problemu. Ta jest regulowana w 7 poziomach i daje radę, nawet gdy słońce mocniej przyświeci. Dotyk ekranu jest naprawdę bardzo funkcjonalny i pozwala nam nie tylko ustawiać punkt ostrości, ale również swobodnie poruszać się po menu. W prawym górnym rogu ekranu znajdziemy ikonkę Q, której dotknięcie otworzy zestaw ikonek skróconego menu. Dzięki temu bardzo szybko możemy ustawić m.in. tryb AF, balans bieli czy tryb zdjęć (np. seryjne).
Z kolei główne menu od lat nie zmienia się zbytnio i bardzo dobrze. Jest ono bowiem bardzo przejrzyste i instynktowne, a minimalistyczna oprawa graficzne jest przyjemna dla oka. Poszczególne funkcje menu uszeregowane zostały w kilka tematycznych zakładek. Cała jedna zakładka została poświęcona ustawieniom autofokusa, których jest naprawdę niemało. Znajdziemy też osobną zakładkę dla ustawień przycisków funkcyjnych. Okazuje się, że możemy przypisać naprawdę bardzo wiele różnych ustawień każdemu z przycisków. Dodać należy, że systemowe obiektywy Canona posiadają specjalne pokrętło, które również może służyć do ustawiania różnych funkcji aparatu.
Swoją obecność na korpusie mocno zaznacza wizjer. I tutaj znów Canon stanął na wysokości zadania. Muszla oczna jest świetnie wyprofilowana i duża. Z wizjera korzysta się więc bardzo wygodnie bez konieczności zbytniego przyciskania twarzy do aparatu. W dodatku wizjer charakteryzuje się chyba najwyższą w swojej klasie jakością obrazu. Jego rozdzielczość wynosi 2,69 mln punktów, przy powiększeniu 0,71x. Jakość obrazu w wizjerze jest naprawdę świetna. Obraz jest wyraźny, kolory świetnie odwzorowane, a częstotliwość odświeżania na tyle wysoka, by nie było żadnych problemów z płynnością. Wszyscy, którzy obawiają się, że wizjer cyfrowy nie da im takiej jakości, jak klasyczny optyczny mogą spać spokojnie.
Canon EOS R od początku promowany był między innymi świetnym autofokusem, wyposażonym w nawet aż 5655 punktów w zależności od używanego obiektywu. System automatycznego ostrzenia oparty został o technologię Dual Pixel CMOS AF. Bez dwóch zdań, autofokus w testowanym modelu sprawował się naprawdę wyśmienicie. Co do jakości tego systemu trudno się sprzeczać – jest on jedną z najmocniejszych stron aparatu. Aparat ostrzy bardzo szybko i bardzo dokładnie. Praktycznie w każdej sytuacji wciśnięcie migawki do połowy skutkowało błyskawicznym ustawieniem ostrości – aparat nie musiał doostrzać kadru ani zbyt długo go analizować.
W nowym systemie AF nie brak między innymi funkcji wykrywania oka, która świetnie sprawdzi się wtedy, gdy fotografujemy ludzi. Wtedy możemy być pewni, że twarz obiektu zostanie poprawnie wyostrzona. Autofokus radzi sobie bez najmniejszych problemów również w trybie filmowym, jako Servo AF. Ostrzenie ciągłe nie stanowi dla niego żadnego problemu, nie myli się i nie gubi, nawet w bardziej dynamicznych scenach. Producent zapewnia, że aparat poradzi sobie z ostrzeniem nawet w oświetleniu rzędu -6 EV – ale tylko z przysłoną f/1.2.
Przyznam szczerze, że istotnie po zmroku aparat nie zawodził prędkością ostrzenia, a i z celnością nie miał większych problemów. Można zatem stwierdzić, że jest to zdecydowanie jeden z największych plusów aparatu, a zapowiedzi producenta w tej kwestii były prawdziwe. EOS R to naprawdę mistrz autofokusu. W kwestii jakości zdjęć powiedzieć znów trzeba, że tu również nie ma wstydu. Sercem aparatu jest pełnoklatkowa matryca o rozdzielczości 30,3 Mpix. Poprawnie wykonane zdjęcia charakteryzują się bardzo szerokim zakresem tonalnym i dużą szczegółowością.
Przyznam, że jestem fanem algorytmów Sony w kwestii „kolorowania” trawy, nieba, tworzenia ładnych widoków. Aparaty tego producenta świetnie nadają się do krajobrazów. Canon jednak po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem skin-tonów. Pod względem odwzorowania kolorystki skóry jest to dla mnie obecnie numer jeden na rynku. Żaden inny producent nie wypracował tak ładnych i naturalnych kolorów skóry, jaką oferują aparat Canona. Pod tym względem producent dobrze się spisał. Przykładowe zdjęcia poniżej, a kadry w pełnej rozdzielczości w naszej galerii.
Sama kolorystyka zdjęć również jest bez zarzutu, a JPGi są na tyle dobrej jakości, że jeśli nie fotografujemy w trudnych warunkach, w których możemy stracić szczegóły zdjęcia (np. gdy jest duża kontrastowość przez słońce lub gdy musimy podnieść ISO), będziemy mogli korzystać z gotowych plików JPG zamiast RAWów, które aparat dobrze wywołuje samodzielnie. Balans bieli nie zawodzi i w większości wypadków świetnie dostosowuje się do warunków oświetleniowych. Przydatna okazuje się zwłaszcza opcja priorytetu bieli, która sprawia, że zdjęcia robione wieczorem, przy świetle latarni, nie są nadmiernie żółte.
W kwestii szumów na zdjęciach producentowi wreszcie udało się wypracować jakość, która nie odbiega od dzisiejszych standardów, które wyznacza m.in. wspominany w tej recenzji kilkukrotnie Sony. ISO można podnieść bez obaw do kilkutysięcznych wartości. Jego maksymalna wartość w rozszerzonym trybie wynosi 102 400. W standardowym podniesiemy je do wartości ISO 40 000 i poza nią nie warto wychodzić, bo ze zdjęcia z wyższym ISO nie wyciągnie się wiele. Bardzo czyste są kadry z ISO 3200, ISO 6400 również jest akceptowalne, choć drobny szum widać. Przy wartości ISO 12 800 szum jest już mocniej zauważalny, zwłaszcza w cieniach.
Tryb seryjny, którym może pochwalić się aparat, nie należy do najszybszych. W trybie tym wykonać możemy maksymalnie 8 zdjęć w ciągu sekundy, ale z pojedynczym autofokusem. W przypadku ciągłego AF wartość spada do zaledwie 5 kl./s. To niezbyt wiele, jeśli porównamy ten wynik do 20 kl./s, które oferuje konkurencja. Jednak to wciąż więcej niż oferowały lustrzanki.
Canon jest świata aparatów filmowym niemal tym, co Ford T dla motoryzacji. Za sprawą tego drugiego kupno samochodu stało się bardziej przystępne i sprawiło, że zwykli ludzie mogli sobie pozwolić na jego posiadanie. Z kolei Canon 5D Mark II sprawił, że aparat zaczął być postrzegany jako profesjonalne narzędzie do filmowania. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło i kolejne modele Canona oferują znacznie mniejsze możliwości niż konkurencja. Model EOS R miał to wreszcie zmienić, ale udało się tylko częściowo.
Plusem jest fakt, że aparat pozwala filmować w trybach z priorytetem przysłony czy migawki. Możemy bez problemu ingerować w ustawienia różnych parametrów podczas filmowania, pomocny przy ostrzeniu okazuje się focus peaking. Aparat pozwala nagrywać z 8-bitową głębią na zewnętrzny rekorder. Wreszcie, posiada profil Log, tak przydatny dla filmowców. No i świetny autofokus w trybie ciągłym, a do tego 4K. Niby więc jest wszystko. Zatem co jest nie tak?
Problemem jest tryb 4K. Dla wielu filmowców podstawowy tryb w codziennej pracy. W przypadku tego aparatu nagrywanie w 4K (z prędkością do 29 kl./s) skutkuje ogromnym cropem obrazu, bo aparat w tym trybie nie kręci korzystając z całej matrycy. A crop wynosi 1,6x. Jest to więc duże ograniczenie dla każdego filmującego. Pomimo że bitrate w 4K wynosić może nawet ponad 400 Mbps, to tak duży crop w wielu sytuacjach bardzo utrudnia pracę.
W jakości Full HD klatkaż wynosi 60 kl./s. Tryb slow-motion – również bardzo istotne narzędzie pracy – jest obecny, ale tylko z prędkością 120 kl./s w jakości… HD 720p. Jako że często filmuję w 4K, by uzyskać niższe szumy lub po prostu móc cropować obraz na montażu, a do tego niemało kręcę w slow-motion, brak tych dwóch opcji (bo de facto jest to brak) praktycznie eliminuje to urządzenie z mojej listy zakupowej w przypadku aparatu do filmowania. Oczywiście, jeśli kręcicie w Full HD, a bez slowmo się obejdziecie, to otrzymacie świetną jakość obrazu, piękną kolorystykę wideo, przydatne narzędzia, profil C-Log, wejście mikrofonowe itd… Jest więc zatem wszystko, ale dla niektórych może być to za mało.
Canon EOS R to aparat, który musiał powstać. I dobrze, że wreszcie producent zapoczątkował pełnoklatkowy system bez luster, na który kazał nam czekać bardzo długo. Jednak trudno nie odnieść wrażenia, że to dopiero początek serii, model nie w pełni rozwinięty. Biorąc pod uwagę konkurencję, nowy Canon poza świetnym autofokusem, dobrej jakości wizjerem i wysoką ergonomią nie oferuje zbyt wiele. Brak drugiego slotu na karty pamięci, rozbudowanego trybu filmowego, a nade wszystko – brak stabilizacji matrycy, która u konkurencji też jest standardem.
Można więc przyjąć, że EOS R to pierwszy i najmniej zaawansowany pełnoklatkowy bezlusterkowiec Canona, a te najlepsze okazy dopiero przed nami. Problem jednak w tym, że cenowo aparat wcale nie odbiega od konkurencji. Zarówno Nikon Z6, jak i Sony A7 III są podobnie wycenione, a jednak oferują znacznie więcej. Dlatego obecny model należy jednak traktować jako aparat, który może skusić wielu fotografów do przesiadki z lustrzanek Canona. By jednak solidnie konkurować z innymi bezlusterkowcami potrzeba będzie czegoś więcej.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dzisiaj zadebiutował Sony A1 II. Aparat numer jeden w portfolio Sony. Jak daleko idące są…
Po pięciu latach od premiery Z50, Nikon zaprezentował jego następcę. Nikon Z50 II to nowa…
RF 70-200 mm F2.8L IS USM Z, RF 50 mm F1.4L VCM oraz RF 24…
Testujemy Sony ZV-E10 II. Druga odsłona aparatu dla vlogerów, a raczej twórców treści. Względem poprzednika…
Panasonic odświeża swój aparat, który debiutował kilka lat temu. LUMIX S5D to aparat z kilkoma…
Aparaty Panasonika zyskują nowe życie. Dzięki tej nowości każdy z nich zaoferuje coś więcej niż…
Wraz z naszymi partnerami stosujemy pliki cookies i inne pokrewne technologie, aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane na urządzeniu końcowym. Używamy plików cookies, aby wyświetlać swoim Użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy oraz w celach analitycznych i statystycznych. Jeśli korzystasz z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień przeglądarki, oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej oraz naszych partnerów. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
Polityka Cookies